Odkąd wylądowałem w Chorwacji i stała się ona miejscem mojej codzienności – a nie chwili wakacji jak kilka razy we wcześniejszych latach – patrzę na to, co mnie otacza uważniej. W ten sposób od trzech miesięcy moja codzienność jest niecodzienna. Potrafi zdziwić mnie nowo odkryta ulica, graffiti na murze, czy wydeptana w parku ścieżka prowadząca szybciej do domu. Podoba mi się ta zmiana, którą opisuję – odnoszę wrażenie, że dzięki tym obserwacją sytuacji, ludzi i miejsc zwyczajnych i codziennych wszystko wokół staje się nadzwyczajne i niecodzienne.
W ostatni piątek listopada byłem zaproszony na 20-lecie SKAC-u, czyli jezuickiego duszpasterstwa akademickiego w Zagrzebiu. Z okazji tej doniosłej uroczystości pierwszy raz od trzęsienia ziemi – jakie nawiedziło ten kraj w marcu 2020 r. – odprawiono mszę świeto w naszej bazylice NSPJ w centrum miasta przy Palmotićeva.
Kiedy wszedłem do tego kościoła przeżyłem szok. Zimne wnętrze świątyni, popękane ściany, wyniesione obrazy, ołtarze, figury. Zerwana podłoga, brak ławek. Słabe światło i biedny tymczasowy ołtarz przystrojony pojedynczymi kwiatami.
RUINA. Pojawił się we mnie smutek i dziwna wewnętrza cisza – taka przejmująca, uderzająca w struny strachu, niepokoju. Wróciłem do zakrystii. Ubrałem komże na suknie i trwałem w tej głuszy aż do eucharystii.
Do ołtarza wyszliśmy tzw. „długim”, czyli procesyjnym wyjściem. Prowadził dymiący trybularz, zaraz za nim krzyż i dwie wysokie akolity (świece) a potem długi korowód ja i Tomislav, który także jest scholastykiem i nasi współbracia – ojcowie. Pusta nawa kościoła w momencie, gdy ja trwałem zdumiony w zakrystii zapełniła się krzesłami i ludźmi, którzy wraz z nami przyszli dziękować za tych 20 lat wspólnoty. W trakcie liturgii głuche i zimne wnętrze świątyni przepełniły ciepłe, radosne głosy scholii. Słabe światło wspomogły rozświetlone oczy wpatrzonych w ołtarz wiernych, a brak wystroju typowego dla bazyliki zrekompensowała frekwencja i to podwójna, bowiem kolejka do komunii zdawała się nie kończyć.
Kiedy od strony ołtarza patrzyłem na to wszystko ponownie przeżyłem szok. Ciepło bijące od wspólnoty jaka się tam zawiązała na czas eucharystii, obudziła w moim sercu radość i wewnętrzny śpiew uwielbienia kontrastujący ze wcześniejszą ciszą.
NAJPIĘKNIEJSZA ŚWIATYNIA. Pojawiła się we mnie wdzięczność. Po eucharystii wracałem do zakrystii pocieszony. Zdjąłem komże z sukni i trwałem w tym pocieszeniu.
Nadałem temu wpisowi intrygujący tytuł, ale korespondujący z rzeczywistością. Istotnie, kościół się zawalił. Być może jeszcze wiele kościołów ulegnie zniszczeniu, być może tąpną nie tylko mury, ale także struktura. Być może będziemy patrzeć na ruiny, lecz nic to! Póki w tych ruinach jest życie, a jego centrum jest wokół ołtarza, na którym pojawia się prawdziwy Chrystus nie ma zagrożenia katastrofy – przeciwnie, wówczas wszystkie znaki na Niebie i na Ziemi dają powód do radości.