Wczoraj, czyli w niedzielę wieczorem, napisał do mnie kumpel. Chodziło o spotkanie kolejnego dnia – w trasie do Zakopanego przesiadał się w Krakowie. Poszedłem więc dziś (poniedziałek) na dworzec. Byłem kilka minut przed wjazdem jego pociągu. Peron naprzeciwko był pełen ludzi. Dawno – a pociągami jeżdżę często – nie widziałem tak dużej grupy czekających ludzi. Mimo typowego dla dworca zgiełku wyraźnie dało usłyszeć się dominujący język ukraiński. Szczególnie zaś wtedy, gdy bawiące się w berka dzieci krzyczały przy zabawie, a stojące przy krawędzi mamy, czy starsze rodzeństwo najpewniej prosiły, by stały spokojne i nie zbliżały się do skraju peronu.
Patrzyłem na całą tę grupę i sam nie wiem kiedy poczułem, że broda zaczęła mi podskakiwać, a do oczu napłynęły łzy. Pociąg z kolegą na pokładzie wjechał kilka minut spóźniony, wiec zdążyłem się ogarnąć przed krótkim spotkaniem i choć celowo nie podnosiłem tego doświadczenia w rozmowie z nim, to obraz, dźwięk i ogromne poczucie niemocy ze mną pozostało (a właściwie towarzyszy mi nieprzerwanie odkąd toczy się bestialstwo Rosji wobec Ukrainy)
Wróciłem do domu. Posiedziałem chwilę w ciszy w moim pokoju, a od 13:15 byłem w ławce na wykładzie. Przyszedł taki moment, że odjechałem. Wróciłem oczami wyobraźni na ten peron. Przed sobą miałem te biegające dzieci nie wiadomo ile już dni w podróży, co więcej nie wiadomo tak naprawdę dokąd zmierzające i na jak długo. Powróciły mi migawki z dziećmi wyciągniętymi z gruzów po ostrzałach i bombardowaniu, śpiącymi w metrze, piwnicy, czy także te zdjęcia, które przedstawiały dzieci i dorosłych, których zamordowano.
Jeszcze nim zaczęła się ta wojna, byłem od niej specjalistą. Przewidywałem ruchy Rosji, NATO, UE, Kościoła. Jeszcze nim zaczęła się ta wojna, byłem gotowy „pójść do lasu” jeśli będzie trzeba. Jeszcze nim zaczęła się ta wojna byłem odważny – a przynajmniej tak mi się wydawało.
Kiedy zaczęła się ta wojna i teraz, gdy wciąż trwa, boję się zła. Boję się zdolności do zła, która jest we mnie. To zło, które wtargnęło za sprawą Rosji do Ukrainy także mnie przeraża i przerasta, ale bardzo mocno dotyka mnie to, które jest bliżej. Patrzę z lękiem na mój wulgarny język, patrzę z bojaźnią na łatwość szydzenia, patrzę z obawą na obmawianie innych, patrzę z niepokojem na przypisywanie drugiemu złych intencji. Boję się!
We czwartek 24 lutego rano, chwilę po 6:00 dowiedziałem się, że zaczęła się wojna. Chwilę po 7:00 na mszy w naszej kaplicy domowej uderzyło mnie ostatnie zdanie Ewangelii, które było tego dnia czytane w Kościele na całym świecie: zachowujcie pokój między sobą! (Mk 9,50). Modlę się za umęczony Naród Ukraiński, ale proszę także Boga, by nie dał mi niszczyć pokoju między nami – tu blisko, dziś, co dzień.