Z dzieciństwa pamiętam, że pośród wielu aktywności, które można było wykonywać w domu, szczególnie gdy pogoda nie rozpieszczała, najgorszą alternatywą były dla mnie puzzle. Nigdy nie polubiłem poszukiwania wśród wielu rozsypanych elementów tych, które do siebie pasują kształtem i po połączeniu tworzą spójną kompozycję. Dość szybko mnie to nudziło i irytowało. W tych dniach jestem w domu rodzinnym na swoich wakacjach i doświadczenie puzzli jakoś na nowo do mnie wraca. Właściwie sam trochę czuję się jak puzzel.
Bardzo kocham Wrocław. Nieźle znam jego historię, legendy i opowiastki. Mam sporo „swoich” kawiarni, kilka rzadko przez innych odwiedzanych zakamarków, całą rzeszę wspomnień i wciąż nie tak mało znajomych oraz kilkoro przyjaciół.
Lubię swoją rodzinę. Lubię spędzać z nimi czas, żartować. Mam łatwość dzielenia się z rodzicami tym, co przeżywałem w tym okresie, w którym się nie widzieliśmy i czuję, że ich to interesuję. Wspaniale czuję się ze swoim rodzeństwem: uwielbiam nocne wymiany poglądów z bratem Michałem, który idzie do klasy maturalnej i z małą Asią, która wyciąga ze mnie całą energię podczas zabaw w sklep, przedszkole, lekarza, ale zaraz potem daje chwilę wytchnienia, wprowadzając mnie w zupełnie mi obce przygody „Małpy Georga”, „Biedronki i Czarnego Kota”, czy gadającego psa z bajki „Marta Mówi”.
Świetnie czuję się spacerując Przedmieściem Świdnickim, popijając kawę w Rynku, siedząc w schowanym na Ostrowie Tumskim ogrodzie, czy przeżywając msze świętą w „swoim” kościele, który jest świadkiem mojego chrztu, komunii i bierzmowania i w którym mieszka Matka Boża Pocieszenia.
Wiele radości dają mi spotkania ze znajomymi i przyjaciółmi, tym bardziej, że wszystkim nam z roku na rok coraz ciężej się na nie zbierać. Lubię zjeść z nimi obiad, wypić kawę albo piwo, posłuchać o tym, co przeżywają, opowiedzieć o tym, co u mnie i powspominać stare dzieje.
Kiedy w końcu wieczorami – po tych wszystkich spacerach, spotkaniach, rozmowach, doświadczeniach patrzę na swój dzień, na to, co się w nim wydarzyło, wdzięczny za całe ich piękno coraz częściej mam poczucie, że to nie moja układanka, że choć się w niej, albo raczej w nich, pojawiam, to jednak już ich nie tworzę. Albo jeszcze pełniej. Tworzę je, ale one są trwałe beze mnie. To odkrycie wcale nie odbiera mi radości, nie wprowadza w nastrój smutku. Przeciwnie jakoś tak w tych dniach odnoszę dużą przyjemność z bycia dodatkowym puzzlem. Czasem jeszcze odzywa się moje ego, gdy dochodzi do niego, że świat się beze mnie nie wali, lecz częściej zwyczajnie mam w sercu wdzięczność, że tak wiele osób i miejsc – przynajmniej na jakąś chwilę – chce i godzi się dołożyć mnie do całości swojej życiowej kompozycji.
Wrocław, a właściwie moje do niego powroty zawsze są cenną lekcją. Cóż, tym razem odkryłem, że i do puzzli się dorasta, i że wcale nie jest problemem być, czy mieć dodatkowy z nich – przynajmniej jeśli chodzi o te życiowe.