refleksje

Już dzisiaj zależy od (polskiej) młodzieży…

18 sierpnia 2021

Kilka miesięcy temu na wielu portalach przedstawiono wyniki sondażu Centrum Profilaktyki Społecznej (szeroko omówiono je w RP – kliknij, by zobaczyć) dotyczący stosunku młodzieży do Kościoła. Według tych badań aż 62% młodzieży uważa się za osoby religijne. Jednak blisko 13 z nich zaznacza, że ich religijność w ostatnich latach osłabła, a aż 15 zrezygnowała z uczestnictwa w niedzielnej eucharystii – i jak zaznacza – powodem nie jest obecna sytuacja epidemiologiczna.

Abstrahując od analizy przywołanych liczb, zastanówmy się krótko nad tym, co to tak naprawdę oznacza, że młodzież jest lub nie jest „religijna”. Przyglądnijmy się temu, o czym te badania informują Kościół jako wspólnotę. Mianowicie pochylmy się nad – może nie wprost wyrażonym – głosem młodych, który wypływa z tej statystki. Zatrzymajmy się przy komunikacie o osłabnięciu religijności, który można spróbować zamknąć w sformułowaniu „ciężko mi” i w słowie „odchodzę”.

Religijność, czyli co?

Nie wiem, czy grupa nastolatków biorących udział w badaniu CPS (bez mała 1100 osób w wieku 14 – 18 lat) dobrze rozumie termin religijność. Zakładam, że nie, a czynię to nie z poczucia wyższości, ale czerpiąc z doświadczenia bycia młodym i bycia z młodymi. Pierwsza część tego badania, czyli wynik wskazujący, że aż 62% młodzieży określa się jako religijna jest bardzo pozytywna. Dopiero jego rozwinięcie czyli informacja o wysokim procencie młodych ludzi przeżywających trud związany z religijnością wnosi pewien niepokój.

Czym, więc jest religijność? Czy sprowadza się jedynie ku chodzeniu do kościoła? Realizowania katechezy w szkole? Modlenia się? Zaangażowania się w duszpasterstwo młodzieżowe? Słuchania Modlitwy w drodze? Polubienia profilu Franciszka czy oglądania o. Adama Szustaka OP?

Bez wątpienia są to w mniejszym lub większym stopniu jakieś formy religijności. Nie zamykają one jednak tematu. W pojmowaniu religii wyróżniamy jej trzy podstawowe nurty tworzące spójną całość: wymiar doktrynalny, wspólnotowy i indywidualny. W takim ujęciu zakładam, że dużo prawdziwsze są dane o tych, którzy czują się niereligijni, niż religijni.

Ujmując temat bardzo schematycznie, można powiedzieć, że wymiar dogmatyczny dotyczy magisterium Kościoła (Katechizm, nauczanie papieży, przesłanie soborów itd.). Wymiar wspólnotowy oznacza zaangażowanie zarówno w życie struktur lokalnych jak parafia, ale szerzej także jak diecezja i cała struktura pod prymatem papieża. I w końcu forma indywidualna, którą moglibyśmy nazwać duchowością, relacją z Panem Bogiem.

Młodzież patrzy krytycznie

Nie trzeba być wytrawnym obserwatorem życia publicznego ani wewnątrz kościelnego, by wiedzieć, że młodzież (rozumiana ogólnie) nie zgadza się z magisterium w wielu jego kluczowych punktach. Jeśli ktoś jednak żądny jest konkretu, to proszę popatrzeć na stosunek młodych ludzi, chociażby do aborcji, homoseksualizmu, podejściu do seksualności, spowiedzi sakramentalnej, albo nierozerwalności małżeństwa. W wymiarze wspólnotowym podobnie – młodzi bardzo krytycznie oceniają biskupów, ze zrozumiałą dla ich wieku bezkompromisowością wytykają kolejne tuszowane afery seksualne, finansowe, czy konotacje polityczne. Punktują hipokryzję duchownych i współwyznawców. Z kolei, co do formy indywidualnej to ona też coś nam mówi – jeśli co 5 młody człowiek z pośród deklarujących się jako religijny rezygnuje z eucharystii, to jest to zwyczajnie bicie na alarm i tenże alarm wyprowadza nas w tej refleksji dalej.

Pobudka!

Alarm, nie oznacza, że trzeba zamknąć drzwi i zatrzymać młodych, bo się nam statystyka nie zgadza. Alarm oznacza, że coś nie zadziałało, że używając biblijnych metafor, spaliśmy i przyszedł złodziej. Czas więc na pobudkę, na zimny prysznic. A potem na ciężką pracę, która będzie miała za zadanie przywrócić młodym religijność, a nie religijności młodych! Być może jest też tak, że przez te niezamknięte drzwi wielu z nich wyjdzie, ale czasem lepiej wyjść i wrócić, niż zostać, ale być nieobecnym.

Zadaniem Kościoła, jest wypracowanie nowych sposobów bycia z młodymi, tak by z poszanowaniem ich poglądów i wieku, mówić o tym, co ważne dla Kościoła tak, by mieli głębokie poczucie, że to wynik troski o nich, a nie próba kontroli. I tak samemu te narzędzia rozumieć.

Kościół, czyli jego pasterze, ale także rodzice, katecheci, czy wychowawcy i każdy wszędzie tam, gdzie ma powierzoną odpowiedzialność, musi oprócz próby naprawienia strat już istniejących działać zapobiegawczo z myślą, o tym, co jeszcze może się wydarzyć. Znów nie dlatego, że za 10, czy 20 lat możemy zobaczyć w statystyce zamiast 62% 6,2%, tylko dlatego, że naszym sensem i misją jest działać w poczuciu miłości, troski i odpowiedzialności.

Jak to zrobić?

Oczywiście nie ma jednej recepty. Droga może być to, co już blisko 40 lat temu zauważył Jan Paweł II, co kontynuował Benedykty XVI, a na co ogromny nacisk duszpasterski kładzie dziś Franciszek. Mowa o towarzyszeniu, byciu z młodymi.

Być może część Czytelników po zobaczeniu tytułu tego tekstu przypomniała sobie słowa młodzieżowej wersji Apelu Jasnogórskiego:

Już dzisiaj zależy od polskiej młodzieży następnych tysiąc lat.

Przypomnienie sobie tych słów w Kościele to także dobra droga. Nie kontekstu, w którym śpiewało się je na Oazie w latach 80. czy 90. XX wieku, ale w ich nad wyraz aktualnym znaczeniu dzisiejszym.

Ta młodzież nieprzyjmująca bezwarunkowo magisterium, krytycznie patrząca na wspólnotę, a także przeżywając różne trudy indywidualnej formy religijności, będzie już za chwilę odpowiedzialna za Kościół. Może próba akceptacji tej skądinąd odwiecznej wymiany pokoleń stanie się okazją do wypracowania na nowo relacji?

Nie załatwi tego stawienie wymagań, zamiast pytań. Warunków, w miejsce szans. Konfrontacji zamiast spotkania. Pouczania, w miejsce wysłuchania. To nie ta droga. Najgorsza rzecz, jaka może się wydarzyć, a której tendencje jako wciąż młody 22-letni zakonnik, obserwuję, jest ignorowanie młodzieży.

Może przy następnym ulicznym strajku rozgrywającym się na ulicach polskich miast warto zamiast stawiania na ostrzu noża przygotowania do bierzmowania (jak to miało miejsce w jednej z diecezji na południu), spróbować z młodzieżą porozmawiać – w szkołach na katechezie (póki jest), w parafiach, ale także centralnie np. idąc tam, gdzie są młodzi – do Internetu.

Dlaczego nie zrobić w takich trudnych społecznie momentach ogólnopolskiej serii Q&A, w której ktoś (najlepiej specjaliści duchowni i świeccy) byliby gotowi odpowiadać młodym, siąść do rozmowy, do dyskusji. Chyba nie chodzi o strach? Dlaczego skoro w tak wielu szkołach uczniowie masowo wypisują się z religii nie zacząć już teraz uczyć się docierać do nich przez Facebooka, Instagrama, TikToka i wszystko inne? Może Chrystus mówiący, idźcie na cały świat, wcale nie wykluczał jego przestrzeni wirtualnych?

Czyż jest czymś zbyt optymistycznym zakładać, że takie działanie, pokazałoby tym młodym – szczególnie deklarującym kryzys – że się o nich, a nie z nim walczy?

Jest źle, ale to szansa…

Kilka miesięcy temu na antenie Polskiego Radia pani redaktor, która rozmawiała ze mną o jezuickim programie dla młodzieży za który odpowiadałem, zadała mi pytanie, na które nie byliśmy umówieni, więc siłą rzeczy nie miałem przygotowanej odpowiedzi: proszę księdza, co powiedzieć dziś tym wszystkim młodym, którzy odchodzą, jak ich zachęcić, żeby zostali?

Z autentyczną bezradnością i trochę ze wzruszeniem, że z jednej strony jest źle, a z drugiej, że to moment ogromnej szansy powiedziałem: drodzy koledzy i koleżanki, zostańcie, bądźcie i wnoście do Kościoła siebie, bo Kościół bardzo Was potrzebuje… my (Kościół) sobie bez Was nie poradzimy!

Tym chcę zakończyć. Proszę, nie zapominajmy, że już dzisiaj zależy od (polskiej) młodzieży następnych tysiąc lat!

Pierwotnie ten tekst miał być opublikowany w jednym z dużych portali.
Nie udało się jednak znaleźć na jego łamach dla niego
miejsca, dlatego też wrzucam go na bloga.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *