Jedną z trudniejszych cech mojego charakteru, z którymi mierzę się każdego dnia, we wszystkich możliwych relacjach – także i z samym sobą – jest zamordyzm. Kulturalniej zwany, choć nie do końca oddając to, co w sobie obserwuje, radykalizmem. Wiele przestrzeni jest dla mnie czarno-białych. Szybko podejmuje osąd w sercu, z łatwością przychodzi mi wypowiedzieć go na głos. Mam swoje zdanie i widzę potrzebę bronienia go w sobie i przed drugim. Z jednej strony to wygodny sposób życia – nie trzeba kalkulować: jest dobro i zło, my i oni, prawda i kłamstwo, prawica i lewica, honor i hańba… z drugiej zaś strony, to życie w ciągłym czuwaniu w okopach, to wytrzymanie czasu ostrzału i wypracowanie strategii ofensywy. To seria uproszczeń, poczucia niezrozumienia, wyobcowania, niepokoju. Oczywiście jest wiele czynników, które powodują zachodzenie we mnie tego binarnego systemu działania, ale dziś szczególnie dotknęły mnie nie tyle jego motywy, ile skutki długotrwałego w nim trwania. Konkretnie jeden z nich – ocknięcie się, wstrząs.
W wielu aspektach życia, tak w mojej duchowości, sporcie, nauce i innych odkrywam ostatnimi czasy wartość i pocieszenie jakie niesie za sobą refleksja. Jest to swego rodzaju zdemaskowanie siebie samego, czyli odkrycie i dostrzeżenie tego radykalizmu w sobie, a w dalszej perspektywie zrozumienie, że nie jest moim. Poznanie, że wdrukował się w moją naturę, ale nie w niej ma swoje korzenie. Refleksja ta to spojrzenie w serce i jego pragnienia. Za każdym razem odkrywam w nim intencje innego życia – pełnego kolorów, to znaczy dopuszczającego coś więcej niż podział na czerń i biel; dobro i zło; nas i ich; prawdę i kłamstwo; prawicę i lewicę; honor i hańbę… To głęboka potrzeba odpuszczenia ciągłego napięcia i kontroli, to chęć wyjścia z okopów. Tu podobnie różne są czynniki wyzwalające owo ocknięcie się, czy wstrząs i kiedy one się pojawiają i zachodzą, wówczas okazuje się, że po opuszczeniu wojennej pozycji, nie przeszywają mnie kule, ale że właśnie tam – na powierzchni – toczy się życie, owszem które zakłada trud dzielenia go z innymi, różnymi ode mnie, ale do którego zwyczajnie tęsknie.
Na pewnym dzisiejszym wykładzie pojawił się jeden z czynników powodujących wstrząs – uderzyło mnie zdanie łączące dwie myśli, które wypowiedział prowadzący:
filozofia prowadzi do jedności, wprowadza na wyższy poziom zrozumienia – postrzegania rzeczywistości
Zostałem z tym zdaniem jeszcze jakiś czas po zakończeniu zajęć. Większe zrozumienie – postrzeganie… Patrzyłem na ostatnie wydarzenie, w których „wojowałem” często w sobie samym, z tymi którzy inaczej myślą, czują, robią. Widziałem jak daleko mi do jedności.
Nie jest tak, że to jedno zdanie pozrywało łatki i wprowadziło mnie w pokój egzystencjalny, pozwalający zrezygnować ze swoich leków, obaw, z niezgody na różne zjawiska i działąnia. Zdanie to stało się bardziej lustrem, w którym mogłem zobaczyć, że często jestem Śpiącą Królewną, czyli, że moje życie jest nie-życiem w momentach, w których jestem zamknięty, w których coś staje ponad chęcią wzbicia się na ów „wyższy poziom zrozumienia – postrzegania rzeczywistości”. To jedno krótkie zdanie stało się pobudką – nieco jak w bajce – subtelnym pocałunkiem, czyli jakby zwróceniem się ku wrażliwości, która odwrotnie niż radykalizm jest zakorzeniona w ludzkim sercu. W moim sercu.
Pobudki nie należą do przyjemnych ale sen to nie rzeczywistość – zainteresowanych zgłębieniem tej tematyki odsyłam do „Przebudzenia” autorstwa jezuity Anthony’ego de Mello, we mnie ciągle pracuje.