Czasem na wykładach zdarza się, że prowadzący odpływa od głównego tematu. Zazwyczaj są to sytuacje denerwujące, wybijające, a nierzadko oceniane jako niepotrzebne. Dużo z nich wybaczam, wiele rozumiem dlatego, że sam tak funkcjonuje. Nierzadko sam uciekam do dygresji, czasem nawet w formie celowych gier słownych, czy zabaw językiem. Zazwyczaj oprócz humoru, czy rozbudowania treści, te wtrącenia nie są przedmiotem zawierającym istotę rzeczy, choć są wyjątki i o jednym z nich teraz.
Z dozą pewnego zaciekawienia, może nawet podekscytowania, oczekiwałem na wejście prowadzącego zajęcia z historii filozofii starożytnej i patrystycznej. Najczęściej wykłady zaczynają się jakąś pozornie odbiegającą od tematu przedmiotu opowieścią, nierzadko pełną ironii, czy ciętych żartów. Później jest temat właściwy, opowiedziany rzetelnie, ciekawie i z nawiązaniami do tego, co było rozpoczęciem. Dziś było wyjątkowo, było inaczej. Na tapet została wzięta poważna, trudna historia, z gatunku osobistych, a na jej koniec padło zdanie, z którym pewnie będę chodził jeszcze trochę… aż niestety znowu mi spowszednieje. Nim jednak moja obojętność powróci, patrzę na nie i mierzę się z nim. A brzmiało ono tak:
Dopiero poczucie realności śmierci nadaje smak, piękno życiu.
Kiedy je usłyszałem, zrobiłem szybki przegląd dnia.
7:00 msza święta – kolejna, jedna z wielu. Stałe miejsce, podobny czas trwania.
7:30 śniadanie – ta sama kanapka co zwykle, szybko zjedzona i popita herbatą
przed zajęciami poszedłem pieszo odebrać paczkę – łącząc przyjemne z pożytecznym. Wyszedłem z domu jak zwykle, ale dopiero po powrocie zorientowałem się, że jeszcze kilka miesięcy temu obcy element garderoby jakim jest maska, teraz zakładam bez zastanowienia, jak płaszcz, czy kaszkiet.
przed 10:00 zacząłem zajęcia. Jak zwykle przygotowałem sobie kawę. Tu spotkało mnie kolejne uproszczenie. Mój „rytuał” związany z czynnościami wykonywanymi przy kawiarce: jak ubicie kawy w sitku, czy nasłuchiwanie szumu parzenia, też gdzieś uciekł, stał się automatyczny.
To raptem kilka czynności – zwyczajnych, codziennych, może w ogólnej ocenie uznawanych nawet za pospolite, ale one prowadzą do innych, tych ocenianych jak wyjątkowe, ważne, istotne. W analogii do słów: „kto jest wierny w rzeczach małych i w wielkich będzie wierny…”. W tej dygresji Pani Profesor odczytuje bardzo konkretnie dla siebie zaproszenie do uważności. Tak, by nie tylko patrzeć, ale i zauważać, nie tylko słuchać, ale usłyszeć. Nie tylko być, ale jakby ciągle się stawać.
Pani profesor kończąc powiedziała, że pięknem filozofii jest poznawanie, uczenie się takiego właśnie sposobu życia, które jest świadome. I w swoim stylu płynnie przeszła do rozumienia cnoty przez Sokratesa.
Tak sobie myślę: wiele filozoficznych poglądów, terminów i tez jest dla mnie trudnych. Zmuszają mnie do kilkukrotnego czytania, notowania, dopytywania, aż w końcu przychodzi jakieś, choćby częściowe, zrozumienie. Inaczej jest z „życiem i śmiercią” – te wydają się być zupełnie oczywiste i proste, ale w chwili zatrzymania nad nimi, refleksji, chęci poznania i zrozumienia, jawią się jako całkowicie tajemnicze i i trudne.
Życie (to, które znam tu i teraz) minie, skończy się. W tym znaczeniu śmierć jest bardzo realna. Głupio byłoby zapytanym o nie po śmierci, powiedzieć: nie znam go, nie czułem, nie smakowałem… życie pozbawione czucia smaku, to egzystencjalny Covid, a choruje się najczęściej bezobjawowo, co nie znaczy, że nie ma ozdrowieńców.
Ot i przejście od dygresji do filozofowania. Od rutyny, która wkrada się w codzienność, do zachwytu, którego w niej pełno.