Kino Pod Baranami w Krakowie. Poniedziałek. Chwilę przed 19:00. Rząd 5, miejsce 7. Obok mnie dwie Panie w wieku moich rodziców – z kontekstu wnioskuję, że przyjaciółki. Przede mną mała grupa przyjaciół – studenci, jak ja – nim rozpoczął się film, rozmawiali o wykładach. W sali poza mną i nimi raczej ludzie w średnim wieku.
Jestem amatorem kina w podwójnym tego słowa znaczeniu – nie zajmuję się nim profesjonalnie (1), lecz bardzo lubię (2). Moja opinia o filmie nie ma więc większego znaczenia. Powiem tylko, że Dawid Ogrodnik (z którym pierwszy raz zetknąłem się w „Jesteś Bogiem”, a którego grę bardzo doceniłem w „Rojście”) w Johnnym wcielając się w ks. Jana Kaczkowskiego rzeczywiście się w niego wcielił. Majstersztyk. Słowem zachęty dodam, że na film na pewno warto pójść, jeśli (jak ja) łapiesz się na tym, że czasem jesteś skurczybykiem. Być może (jak ja) zechcesz po nim trochę z tym wewnętrznym skurczybykiem powalczyć.
Powróćmy na salę. W kinie zawsze oglądam dwie rzeczy. Rzecz jasna film, na który się zdecydowałem, ale – co nie musi być już tak oczywiste – także tych, którzy zdecydowali się go oglądnąć w tym samym czasie i miejscu co ja. Najbardziej ciekawią mnie reakcje, te, które wyrażają śmiechy, pociągnięcia nosem, okrzyki, brawa, lecz także te, które kryją się pod cicho rzuconym komentarzem, wcześniejszym opuszczeniem sali, przebieraniem nogami, czy nerwowym zerkaniem na zegarek.
Na Johnnym nie brakowało momentów, w których siedzące obok mnie Panie (je widziałem najlepiej) sięgały po chusteczki, jednak równie dużo było momentów, gdy śmiejąc się porozumiewawczo się do siebie uśmiechały. W niemal wszystkich momentach filmu reakcje sali były wspólne z moimi reakcjami – z jednym wyjątkiem.
Sceny z arcybiskupem gdańskim – nie pada nazwisko.
/mała dygresja/
nowicjat – czyli pierwsze dwa lata formacji zakonnej przed złożeniem ślubów wieczystych przeżywałem w Gdyni. Były to zarazem ostatnie dwa lata urzędowania arcybiskupa Sławoja Leszka Głodzia. Przez te dwa lata spotkałem go osobiście około 5 raz, w tym dwa razy na obiedzie w naszym domu zakonnym. Sposób jego zachowania, styl wypowiedzi (przede wszystkim tych z ambony) w wielu momentach budził w nas (we mnie i moich współbraciach nowicjuszach) śmiech.
dziś arcybiskup Sławoj Leszek Głódź jest ukarany przez Stolicę Apostolską – ma zakaz mieszkania na terenie archidiecezji gdańskiej, zakaz uczestniczenia w jakichkolwiek publicznych celebracjach religijnych lub spotkaniach świeckich na terenie archidiecezji gdańskiej, oraz nakaz wpłaty z osobistych funduszy odpowiedniej sumy na rzecz „Fundacji św. Józefa”, z przeznaczeniem na działalność prewencyjną i pomoc ofiarom nadużyć (wg informacji rzecznika KEP – wpłata została dokonana).
Obecnie jest sołtysem w Piaskach.
/po dygresji/
sceny są trzy lub cztery, ale nie liczba jest ważna. Ważny jest kontekst. W każdej ze scen filmowy arcybiskup, albo w wulgarny sposób zakazuje działalności hospicyjnej ks. Kaczkowskiemu, albo oskarża go o „lansowanie się” na chorobie i o „dziwactwa”. Na czym polegała różnica reakcji między mną, a salą? Otóż po każdej scenie obrazującej zachowanie arcybiskupa sala wypełniała się śmiechem – znacznie głośniejszym niż ten, który towarzyszył przy scenach, w których i ja się śmiałem. Mnie sceny z arcybiskupem smuciły, a przy jednej z nich poleciała łza. Ogarnął mnie duży smutek, że w istocie sceny te wcale nie muszą być przerysowane. Bynajmniej nie twierdzę, że widownia zareagowała niewłaściwie. W latach 2018 – 2020, gdy odbywałem nowicjat, moją reakcją na słowa i zachowania Metropolity Gdańskiego także był śmiech. Dziś jednak już się nie śmieje, dziś wolę płakać. I chyba niestety (piszę to z pozycji scholastyka – kleryka) nic ponad łzy nad takim obrazem Kościoła nie mam…
chociaż nie – coś mam. Jak napisałem we wstępie, widząc podczas seansu wiele słabych momentów mojego powołania – słów, zachowań i gestów, zobaczyłem swojego wewnętrznego skurczybyka i wyszedłem z filmu przekonaniem, by z nim powalczyć. To przekonanie wzmacnia te łzy – kropla drąży skałę. Najpierw tą, która czasem pojawia się w miejscu własnego serca.
„nie ma na co czekać – trzeba zacząć żyć, właśnie dziś. Jest o wiele później niż nam się wydaję”!