W tych dniach, ba w tym czasie, a może nawet i czasach, odnoszę nieodparte wrażenie, że przychodzi mi żyć pośrodku nie tyle zimnej, ile absurdalnej wojny. Jak wszystkie spory ma ona dwie strony. Jak wszystkie jest brutalna. Jak wszystkie w imię idei. Jak wszystkie niesie przekonanie, że ktoś wygra.
Próbowałem wzbić się na wyżyny obiektywności i dlatego też nie precyzuję o co konkretnie mi chodzi i jakie mam stanowisko wobec tych sytuacji, które nas otaczają, a których tu nie wymieniam z nazwy, czy opisu. W tej refleksji (głównie przeprowadzonej dla siebie samego) chcę zwrócić uwagę na absurdalne produkty tych zdarzeń. Stąd też za punkt wyjścia obrałem temat obrazy, a właściwie poczucia jej braku.
Wiele razy zdarzyło mi się powiedzieć drugiemu człowiekowi – bliskiemu i zupełnie nie, „nie obraziłem Cię”… problem i wspomniany absurd tego sformułowania tkwi bowiem w tym, że osoba, do której wypowiadałem to zdanie, zazwyczaj siedziała smutna albo płakała. Rzecz jasna są momenty, gdy intencja nie jest zła. Oczywiście, że zdarza się u odbiorcy postawa nadinterpretacji i przewrażliwienia. Jednak, gdy (nawet w poczuciu, że jestem niewinny) ktoś ma do mnie żal, staram się doprowadzić sprawę do wyjaśnienia. Chociaż to często boli i nie zawsze dzieje się od razu.
Patrząc na sądowe wyroki, debatę publiczną, uliczne krzyki i przemowy z ambon, czy mównic, a także na różne wymiany zdań z moimi znajomymi, czy współbraćmi, zobrazowałem sobie obecną sytuację naszej wewnętrznej wojenki, ubierając ją w króciutką historyjkę.
W pewnym miasteczku żyli ludzie, którym przyświecały te same ideały i cele. Zebrali się w organizacji X. W tym samy miasteczku byli też ludzie, którym przyświecały inne ideały i cele. Zebrali się w organizacji Y. Członkowie X i Y wzajemnie się nie lubili i wspólnie sobie dokuczali. „Iksy” robiły instalację dekoracyjne przeciw „Igrekom” i wygłaszały przeciw nim przemowy, a „Igreki” domalowywały swoje symbole na symbolach „Iksów” i krzyczały pod ich klubem. Jedni i drudzy uważali, że takie działania są z ich strony dobre, a ze strony przeciwników złe.
Razu jednego miasteczko odwiedził człowiek z innego kraju. Widząc ich zachowanie, zapytał tak „Iksów”, jak i „Igreków”: „czemu wzajemnie się obrażacie, czemu traktujecie siebie nawzajem źle?”
Wówczas nastąpił cud. Zarówno „Iksy”, jak i „Igreki” zajęły jedno stanowisko: „nasze działanie nie obraża”.
Przybysz pytał dalej: „skąd możecie wiedzieć, że nie obraża. Czyż jeśli Cię klepnę i powiem, że „to nic takiego”, a ty legniesz na ziemię, to rzeczywiście „nic takiego”? Nawet jeśli mój cios w mojej ocenie był lekki, to dla Ciebie mógł okazać się za mocny, nieprawdaż? Nie decydujecie o tym, jak inni Was odbierają. A ja widzę, że jedni i drudzy robicie sobie źle. Widzę to i słyszę tak od „Iksów” jak i „Igreków”. Jeśli naprawdę nie macie intencji obrażania – w co osobiście nie wierzę – to siądźcie i porozmawiajcie o swoich odczuciach. Spróbujcie wczuć się w siebie i zadajcie sobie pytanie o Wasze motywacje, cele, tożsamość…
„Iksy” wróciły do swojego klubu, a „Igreki” do swojego. Nie wiedziały skąd był przybysz, ale nie był on dłużej ich problemem, bo od razu wyjechał, a one mogły zwarte i gotowe ruszyć ku sobie. Myli się ten, kto sądzi, że ruszyły do rozmowy. Żwawo „Iksy” i „Igreki” ruszył sobie na spotkanie nie z chęcią rozmowy, lecz z nożami…
Ale bez obaw – jedni i drudzy zapewnili, że ich noże nie ranią.