opowiadania kwarantannowe

Napoleon

4 stycznia 2021

Paweł z Julianem siedzą i słuchają tak Aleksandra, jak i Adeli, i każdy z nich formułuje swoje własne wnioski, wspólnie przeżywając niemoc i mozół przesiedzenia tego ostatniego etapu. Z jego sideł wyrywa pięć uderzeń zegara dających sygnał nadejścia ostatniego rytuału. O 17:00 Paweł z Aleksandrem zawsze oglądają wspólnie „Teleexpress”, a Julian zbiera naczynia i kieliszki i kieruje się do kuchni. Dla inżyniera przegląd wydarzeń z dnia to okazja do utwierdzenia się w swoim pesymistycznym spojrzeniu zawsze ktoś z wierchuszki bierze łapówkę, prowadzi pijany wóz, albo zdradza żonę. Dla Pawła to okazja, by dowiedzieć się przynajmniej częściowo o wydarzeniach z kraju i zagranicy – bursa prowadzona jest tak, że mają mocno ograniczony kontakt z mediami – na pierwszym miejscu stawia się na naukę. Dla Adeli to czas kiedy udzielone emocje mogą spaść do bezpiecznej normy poprzez wyciszenie – w tym czasie nikt z nią nie rozmawia, a w telewizor nie patrzy, bo i tak nic nie widzi. Dla Juliana błogosławieństwem są brudne naczynia – polityka, ba wydarzenia wychodzące poza mury bursy nawet w ogólnym ujęciu go nie obchodzą, a i te wewnętrzne przepuszcza skrupulatnie przez sito. Całość trzeciego rytuału jakim jest „Teleexpres” trwa nie dłużej, niż kwadrans.

W ten sposób minęło im kolejne środowe spotkanie. Adela jak zawsze przy pożegnaniach zaprasza ich, by przyszli jutro, a Aleksander, co zarówno Julian, jak i Paweł przewidzieli, odpowiada jej, że przecież oni nie mogą, i, że przyjdą za tydzień. Zdanie zapowiadające kolejne odwiedziny wypowiada, w taki sposób akcentując słowo przyjdą, by licealiści musieli już teraz potwierdzi ten fakt, co z resztą ochoczo jak zwykle czynią. Po uściskach zakładają kurtki, które wchodząc, powiesili na gałce zdobiącej słupek schodowej poręczy. Ubrani machają seniorom i przyjmują od nich podziękowania. Z początku trzymali ich na dystans, teraz ze łzami w oczach inżynier mówi, że dla nich to wielka sprawa, a Adela wydawać by się mogło bez zastanowienia i należytej powagi zwyczajnie krzyczy: kocham Was! Przyjdźcie jutro, wierząc głęboko, że przyjdą.

Po wyjściu zabierają sprzed domu śmieci, wśród nich kilka butelek po koniaku, które ich smucą, bo coraz bardziej rozumieją, że jest on ucieczką. Choć i tu ich poglądy się rozjeżdżają. Julian chciałby zrobić wszystko, by zainterweniować, by uczulić, ostrzec przed zagrożeniem jakie takie zachowanie za sobą niesie. Paweł przeciwnie uważa, że w ich sytuacji każdy dzień jest darowany i kieliszek, dwa albo nawet i trzy koniaku to jedyne dobro, jakie ich spotyka i pozbawić go ich, wyszłoby im na szkodę bardziej niż zostawienie sytuacji taką, jaka jest. Przez krótki moment, czyli czas potrzebny na pokonanie drogi schodami w górę do poziomu ulicy nawet się o to spierają. Wyrzucają śmieci i w drodze do bursy rozmawiają, o tym jak przeżyli dzisiejsze doświadczenie. Paweł zazwyczaj mówi o tym, co go bawiło, albo chcąc niejako sprowokować Juliana, mówi jak bardzo liczył na to, że Adela zaproponuje kielicha, choć wcale tak naprawdę nie czekał, bo wiedział, że się to wydarzy. Julian zaś znając intencje Pawła, nie odpowiada na zaczepkę, a jedynie do owej wymiany odczuć dodaje swoje bardziej wyrafinowane, wrażliwe spojrzenie. Dochodząc do bursy jeden i drugi z nich odnosi wrażenie, że czas tych śród dzielą nie tylko z Adelą i Olkiem, ale na jakimś zakrytym przed ich świadomością poziomie również ze sobą nawzajem – mocniej się poznając i mimo wszelkich różnic po prostu lubiąc. Ta ostatnia myśl zdaje się dla jednego i drugiego niełatwa i dlatego ani Paweł, ani Julian tematu tego po przekroczeniu progu bursy nie kontynuują. Rozchodzą się w swoje strony do własnych pokojów i przez najbliższy tydzień będą robili co w ich mocy, by nie wchodzić sobie w drogę. Aż przyjdzie kolejna środa.

Po wykonaniu wszelkich obowiązków, jakie były mu zlecone Paweł Tarnawicki szykuje się do dnia następnego. Spakował do torby, którą przerzuca zazwyczaj przez ramie podręczniki i zeszyty, przygotował łóżko do snu, ale nim odda się w objęcia Morfeusza, zakłada szlafrok i idzie do drzwi, do któryś ktoś puka. Poirytowany otwiera je, lecz ku swemu zdziwieniu nikogo przed sobą nie widzi. Wziąłby to zdarzenie pewnie za omam słuchowy, ale na wycieraczce krzywo położonej przed progiem drzwi znajduje zapisaną kartkę niechlujnie wyrwaną z zeszytu.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *