opowiadania kwarantannowe

Napoleon

4 stycznia 2021

 – musimy się napić – kontynuowała – a później będziemy tańcować – krzyknęła, wyrywając swą dłoń zaciśniętą w dłoni Juliana i machała nią teraz niczym dyrygent batutą.

Pan Julian jest od ciasta, a Pan Paweł od wódki – ze śmiechem rzekł stary inżynier – Panie Pawle proszę otworzyć barek, kieliszki są na półce, a wyżej powinien stać koniak – mnie proszę wlać mniej, rzekł ściszonym głosem – i do szerokiej szklanki ręce mi się trzęsą i porozlewam.

Licealista nie krył uśmiechu. Lubił to swoje zadanie pełnienia funkcji podczaszego Żółtkowskich. Właściwie te środy były dla niego dobrą chwilą odpoczynku, momentem wyjścia z bursy i obowiązujących w niej zasad. Myśląc nad tym, błyskawicznie wstał z wywołującego dyskomfort siedzenia, przekręcił mały srebrny kluczyk wsadzony w uchylne drzwi barku, umieszczonego w samym środku meblościanki „późny Gierek”. Poruszywszy zakrętką, zerwał banderolę z butelki, naszykował cztery kieliszki i napełnił je „Napoleonem”.

Robił to nie pierwszy raz, ale za każdym razem z pewnym nabożeństwem, z pietyzmem. Z „Napoleonem” miał swoją własną, bardzo ważną i pielęgnowaną przez siebie we wspomnieniach historię, którą z Żółtkowskimi przy pierwszym wspólnie wzniesionym toaście się podzielił, a to dlatego, że łączyły ją z Nimi kresy. Dotyczyła ona jego ukochanego pradziadka, który podobnie jak pani Adela lubił łyknąć odrobinę trunku raz na jakiś czas. By zrealizować swój zamiar, uciekał się względem prababci Pawła do najróżniejszych forteli. Kiedy Paweł w jednym z nich uczestniczył, zwyczajnie dając milczące przyzwolenie na „kłamstwo” pradziadka, ten rzekł: Pawełku, jak już będzie czas, to my sobie Napoleona we dwóch pokonamy. Niestety na dwa lata przed nadejściem czasu Pawła, czyli gdy miał lat 16 na pradziadka przyszła śmierć. Jako miłe zrządzenie losu odbiera on teraz każdy kieliszek wypity z Żółtkowskimi i gdy tylko do jego wychylenia dochodzi, zawsze serdecznie wspomina w sercu pradziadka.

Gdy wszyscy mają już przy sobie kieliszki wypełnione trunkiem, rozlega się wesoły, podekscytowany głos najstarszej:

– Za moich chłopaków, przepraszam, że tak Was nazywam, ale jesteście moimi chłopakami i już  prawie na jednym wydechu śpiewała Adela.

­- Zdrowie naszych Panów, dla nas to wielka sprawa – wtórował jej Aleksander.

Za waszą miłość – nieśmiało powiedział Julek, któremu w drodze wyjątku wsparcia udzielił Paweł, powtarzając wezwanie toastu za kolegą.

Jest jakaś niepisana reguła, że „Napoleon” dzieli czas spotkania u Żółtkowskich w stosunku 2:3. Odbył się już rytuał herbaciano – struclowy, dobiega końca koniakowy, czas na ostatni, najnudniejszy. Trzecia część pobytu licealistów u starszego małżeństwa to znaczy ta pomiędzy toastem a początkiem telewizyjnego programu, jest trudniejsza. Przepełnia ją swego rodzaju gorycz starego inżyniera, który z bólem serca na nowo, choć z większą niż wcześniej gorliwością i rozrzewnieniem wspomina swoich zmarłych znajomych, przyjaciół i bliskich zaczynając od kochanych rodziców, których na kilka lat przed odejściem ściągnął do siebie z rodzinnej wsi, a na których, jak zawsze z chłodem dodaje będą leżeć w trumnach. Dalej przechodzi przez kolegów, z którymi pasł krowy w lubelskim, po serdecznego przyjaciela z technikum dla pracujących i tych, z którymi kreślił plany zabudowy Gdyni połowy lat 70., całych 80, 90 i 2000. Narzeka na sąsiadów, na styl ich życia, brak wspólnego zainteresowania i wszechobecną zawiść. Z żalem mówi o dalszej rodzinie – kuzynostwie z obu stron, które gdy byli sprawni lubiło przyjechać do nich na wybrzeże, spać i jeść za darmo w wakacje, a w jesieni życia zwyczajnie się na nich wypięło.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *