W drugim dniu listopada, zaraz po radości świętowania Wszystkich Świętych, nasze myśli i serca są zwracane ku tym, którzy odeszli, pomarli i którzy oczekują w nadziei Nieba.
Dotychczas dzień wspomnienia Wszystkich Zmarłych powodował w moim sercu radości i pokój. Przed południem odwiedzaliśmy cmentarz w gronie rodziny, wspólnie przemierzaliśmy pokryte liśćmi alejki. Przystawaliśmy przy grobach na wspólną modlitwę, wymienialiśmy uprzejmości z dawno niewidzianymi, a spotkanymi krewnymi, a kończyliśmy uroczystym obiadem w moim domu lub domu, którejś z cioć, by w radości bycia razem, przeżywać tę tajemnicę konieczności odejścia.
W tym roku jest inaczej. Od przeszło tygodnia wielu głośno woła na ulicach, by grono Wszystkich Zmarłych, móc właściwie „na życzenie” powiększyć. Rodzi to we mnie strach, niezrozumienie, frustracje, czasem też noszoną w sercu agresję. Bardzo konkretnie mierzę się z tym, jak wielu mi bliskich ludzi opowiada się za czymś, co ja rozumiem jako zło.
W całym tym kontekście, kiedy się modliłem i rozważałem tajemnicę śmierci przyszło mi takie zdanie, że Pan na koniec spyta mnie o życie. Bardzo szczegółowo o moje, ale nie mniej dokładnie o to, które było dookoła mnie. A potem dotknął mnie obraz zamkniętych w tych dniach cmentarzy – może to taka bardzo cicha, ale zarazem głęboka zachęta do tego, by przestać być w swoim życiu grabarzem? Może te zamknięte cmentarze to zachęta do nawrócenia, do porzucenia tych wszystkich momentów, w których zarówno moje życie, jak i życie wokół mnie jest chore, poranione, staje się śmiercią? Przestać być grabarzem, to znaczy już na poziomie motywacji, intencji chcieć wzrostu, dobra.
Z tej myśli płynnie przeszedłem do rachunku sumienia, którym co wieczór modlę się wg metody Ignacego Loyoli. Pięć punktów: dziękczynienie, prośba o światło, przegląd dnia, żal za grzechy, postanowienie poprawy przy łasce Pana Boga. Poczułem zaproszenie, by dzisiejsze wspomnienie, stało się dla mnie rachunkiem z życia – nie tyle z okresu jego trwania, co ze sposobu go kultywowania, prowadzenia.
Czy ja dziękuje za swoje życie, nie za to jakie jest, ale za to, że jest?
Czy ja proszę w tym moim życiu o światło Ducha Świętego? Nie od wielkiego dzwona, ale co dziennie – żyjąc?
Czy ja reflektuje nad moim życiem, czy ja jestem człowiekiem świadomym?
Czy żałuje tych momentów, które są przeciw życiu, w których zabijam: siebie i drugiego?
I w końcu, czy we mnie jest pragnienie poprawy życia, pragnienie, by żyć? Czy ja nadzieję na życie pokładam w Panu Bogu?
Ufam, że trud i smutek jaki przeżywam w tym kontekście, stanie się użyźnieniem mojego życia. Ufam, że będę potrafił w nim nieść dobro do innych żyć wokół mnie.
A najbardziej pokładam nadzieje, że jedyną śmiercią na życzenie, będzie pragnienie śmierci wewnętrznego grabarza.