Druga podróż tej zimowej przerwy również odbywała się na osi czasu, tyle tylko, że tym razem wychylenie nastąpiło w prawo, a przeniósł się do swojego wyidealizowanego Sankt Petersburga. A wszystko za sprawą Fiodora Dostojewskiego. Każde dłuższe wolne poświęcał na przeczytanie jakiegoś rosyjskiego dzieła w oryginale. Tym razem powrócił do autora takich wybitnych powieści jak jego ulubiona Zbrodnia i kara, czy Idiota, ale sięgając do znacznie krótszej formy. Rozpoczął lekturę krótkiego opowiadania, które przyciągnęło go już samy swoim tytułem: „Petersburskie senne widziadła”. Pochłonięty lekturą natrafił na zdanie, które wyzwoliło jego podróż, a brzmiało ono tak:
Kłusaki i oficerowie mknęli po Newskim; z ciężkim chrzęstem mknęły po śniegu wspaniałe karety zaprzężone w dumne konie, z dumnymi stangretami i wyniosłymi lokajami. Od czasu do czasu rozlegał się dźwięczny styk podkowy uderzającej skroś śnieg o kamień, po trotuarach pędzi tłumnie przechodnie… była Wigilia Bożego Narodzenia.
Do tej pory miał wrażenie, że wszystkie zdania jakie wielki Dostojewski poświęca miastu z bagien, były krytyką, podkreśleniem brudu, smrodu i ubóstwa w zestawieniu z brakiem moralności przejawiającym się wszechobecną obecnością prostytutek i fetorem odchodów wymieszanych z zapachem piwa i sprzyjającym wariatom klimatem. Tarnowicki kochał Petersburg i dlatego ten krytycyzm zwyczajnie go drażnił. Bywał w nim kiedy udało mu się w latach 70. wyrwać na studencką wymianę do Moskwy. Od tamtego momentu nosił w sobie pragnienie zamieszkania w tym wschodnim Paryżu, tej rosyjskiej Wenecji na stare lata. Czytając teraz o stukocie podków dumnych koni o pokrytą śniegiem brukową kostkę, słyszał go, jakby zdobna karetę przejeżdżała tuż obok niego. I widział przepiękne kamienice i mosty i – na tyle na ile pozwoliła mu nie najgorsza jego pamięć – pełen przepychu Pałac Zimowy, sobór monasteru Smolnego i twierdzę Pietropawłowska. Wątłą książeczkę ze zbiorem opowiadań niekwestionowanego klasyka rosyjskiej literatury, odłożył teraz otwartą literami do blatu i oddał się imaginacji. Jeden króciutki opis mknących po mieście oficerów sprawił, że zatopiony w fotelu Tarnowicki był już oczami swoje wyobraźni w jesieni swojego życia szczękliwy mieszkańcem dawnej stolicy Rosji. Chodził teraz na długie прогулки (pragulki)[7] na których podziwiał liczne памятники (pamjatniki)[8] i zwyczajnie czuł się błogo, nawet aż za bardzo.
I tak przez cały okres zimowego odpoczynku. Raz Paweł Tarnowicki był młodzieńcem mknącym sprawnie przez narciarskie trasy, a raz zgarbionym – choć bardzo szczęśliwym – staruszkiem przeżywającym jesień życia w tak bardzo przez siebie lubianym городе (garadzie)[9] wzniesionym przez Cara Piotra. W między czasie znalazł też – nie bez trudów
i wyrzeczeń – dłuższą chwilę na sprawdzenie wypracowań i przygotowanie sprawdzianu
z czasów dla maturzystów. Nie była to jednak bardzo ciekawa forma spędzania jego wolnego czasu, tym bardziej, gdy denerwował się – przesadnie jak zwykle -, że po kilku latach nauki ktoś drwi sobie z cyrylicy i dalej niechlujnie łączy kolejno występujące po sobie w słowach
[7] ros. spacery
[8] ros. zabytki
[9] ros. w mieście