opowiadania kwarantannowe

Czasy

24 października 2020

Przynajmniej nikt nie mógł zarzucić mu, że coś nie zostało doprecyzowane. Śpieszył się, by zdążyć przed dzwonkiem wszystko skrupulatnie wyłożyć. W prawdzie ani w tej, ani w żadnej innej grupie, którą uczył, nie było śmiałka, który wstałby wraz z dźwiękiem dzwonka przed jego znamienitym: спасибо большое за урок (spasiba balszoje za urok)[4], niemniej nie wykorzystywał tego i nie lubił przetrzymywać uczniów dłużej. Tym bardziej że dziś to ich ostatnia godzina przed wyczekiwanym wolnym. Zdążył powiedzieć im wszystko, co najważniejsze, posiłkując się jak zwykle skryptem, z nabożeństwem przechowywanym w wysłużonej okładce starego zeszytu, która służyła mu za dziennik, gdy te zamieniono na platformy elektroniczne. Jako że dzwonek lekko się spóźniał – o czym nie pamiętał, stresując się jego możliwym niespodziewanym nadejściem – pozwolił uczniom spakować swoje rzeczy i dziękując im w języku Dostojewskiego za zajęcia, rzucił zdanie, po którym każdy z nich się uśmiecha, a które też nie jedną humorystyczną teorie spiskową powołało do życia: дыжурный даске! (dyżurnyj daskie)[5] Gdy tablica na nowo stała się czysta – jakoś jego dyżurni umieli nie pozostawiać na niej smug – zadzwonił dzwonek. Tarnowicki wyraził do wychodzących z klasy uczniów życzenia dobrze i bezpiecznie spędzonego odpoczynku i dodał jeszcze jedno zdanie nawiązujące do sprawdzianu: czas teraźniejszy to pestka, nieco trudniej będzie z przeszłym i przyszłym. Odpocznijcie, ale nie zapomnijcie języka w gębie po wszystkim! Zamknął drzwi na dwa obroty zamka, sprawdziwszy wcześniej, czy okna są zamknięte i wszystko inne w miejscu sobie właściwym. Upewniony ruszył w stronę pokoju nauczycielskiego.

Za każdym razem, gdy wchodzi do niego, uśmiecha się, choć jest to jeden z tych uśmiechów, których nie widać na zewnątrz, który pozostaje uśmiechem wnętrza. Dzieje się tak, gdyż uświadamia sobie, że tu wszystko jest takie samo jak u uczniów na korytarzu. Ludzie tu jedzą drugie śniadanie, plotkują, obgadują, przyjaźnią się i nie lubią. Odpoczywają i dają odpocząć innym albo zabiegają o atencję, mącąc ciszę i błogi spokój. Są na poziomie, ale nie rzadziej niż uczniowie zdarza się im z niego zejść, albo nawet niespodziewanie spać. Uśmiecha się, bo odkrycie to jest dla niego powodem radości – całą młodość bał się, że gdy zostanie nauczycielem „zesztywnieje”, a właściwie jest zupełnie na odwrót – jego nauczycielstwo przedłużyło mu młodość. Po wejściu do środka odwiesił  kluczyk do swojej klasy – zwanej z powodu jej małej kubatury. „małą szóstką” – na haczyk wbity obok innych haczyków na dużej drewnianej desce przytwierdzonej do ściany i usiadł przy stoliku przy, którym toczyła się jakaś żywa dyskusją miedzy średniego wieku profesorem historii i młodą nauczycielką przedsiębiorczości. Właściwie to mógłby już iść do domu, nie ma już więcej lekcji, więc spokojnie mógłby już zacząć ferie, ale jak to bywa, gdy w szkole już być nie trzeba z przymusu, to się często w niej zostaje dłużej z chęci własnej i niczym nieprzymuszonej. Zaciekawiony dyskusją kolegi i koleżanki od spraw przeszłych i przyszłych przysłuchiwał się ich wywodom wykorzystując ten czas na wypicie czwartej tego dnia kawy. Początkowo wydawało mu się, że to tylko jedna z wielu kurtuazyjnych rozmów o wykładanym przedmiocie. Sam odbył takich tysiące przez lata pracy w szkole. Jednak tym razem było inaczej. Tym razem rozmowa nie była jedną z tysiąca rozmów. Zrozumiał to gdy dostrzegł na twarzy historyka – z którym nota bene znał się tu najdłużej i z którym najlepiej się dogadywał – wyraźne poirytowanie,

[4] ros. dziękuje bardzo za lekcję

[5]  ros. dyżurny tablica

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *