Wśród obowiązków takich jak uzupełnianie ziarna, dolewanie wody, wyciąganie nadmiaru pierza, prowadzenie dziennika obserwacji najwięcej emocji wzbudziło opróżnianie kału. Z tego też powodu Tarnawicki umieścił w tej czynności wszystkich na zasadzie rotacji dzień po dniu.
W czasie obiadu, po spotkaniu i przydziale nowych obowiązków, które zawisły na liście obok wcześniejszych związanych z czystością pomieszczeń oddziału, dało się słyszeć pierwsze dyskusje. Choć tak naprawdę nie były to żadne dyskusje a przerzucanie epitetami określającymi Tarnawickiego. Jedynie Nitwicki z obecnej sytuacji wychodził zwycięzcą. Pierwszy raz odkąd pracuje z Pawłem w duecie, nie jest tym gorszym. Pierwszy raz nie bluzgają na niego. Pierwszy raz czuję się lepszy – cieszy go to doświadczenie i cieszy go reakcja chłopaków na wieść o gołębiach, nienawidzi tych latających zasrańców i już.
Nazajutrz po spotkaniu – tak jak zakładał Tarnawicki – przyjechały gołębie. Gdy uzupełniał zaległości w dzienniku, zadzwonił telefon wewnętrzy. Połączenie było z klawiszówki. Musiał zejść, pokwitować odbiór. Siedzący w dyżurce policjanci nie kryli śmiechu, gdy wychowawca z kurierem wnosili na dwa razy specjalnie dziurkowane pojemniki z ptakami w środku. Ptaki na szczęście przed dostawą zostały zaobrączkowane w nowe oznaczenia wskazujące na hodowlę przy ZP Gdańsk – Oliwa. Pawłowi pozostało więc teraz tylko ostrożnie poprzekładać je z pojemników do przygotowanego przez grupę gołębnika. Zdaje się, że nigdy wcześniej nie miał tak porysowanych do krwi dłoni, jak w tej właśnie chwili. Wydaje się, że dwadzieścia pięć gołębi to malutka hodowla, a jednak nim Tarnawicki zdążył się ze wszystkim ogarnąć, chłopcy wrócili z zajęć szkolnych. Dalszego planu brak. To znaczy Paweł Tarnawicki go miał, ale teraz trzeba było czasu. W pierwszych tygodniach musiał wymóc na podopiecznych realizacje obowiązków względem nowych lokatorów strychu. Poszło to sprawniej, niż zakładał. Bluzgali, ale jak na chłopaków robiących wszystko „na gwizdek” przystało szybko przestali się zastanawiać nad sensem własnej pracy i zaczęli wykonywać ją w określonej przez wychowawcę częstotliwości – choć tak samo lekceważąco, jak wszystko inne.
Gołębie wciąż żyją. Każdy z trzynastu zdążył przynajmniej raz wyczyścić ich dom z odchodów albo dostać burę od tego, który kolejnego dnia – w dniu własnego dyżuru – miał wrażenie, że strawionego ziarna jest więcej, niż mogły wyprodukować „zasrańce” – jak zgodnie nazywali ptaki. Tak więc po upływie miesiąca, na kolejnym spotkaniu z wychowawcami, po omówieniu wszystkich spraw porządkowych, przyznaniu i odjęciu punktów, poinformowaniu o udzielonych i odrzuconych przepustkach oraz podsumowaniu informacji, jakie przekazał wicedyrektor zakładu ds. szkoły, Paweł Tarnawicki zlecił podopiecznym – ku ich rozwścieczeniu, które było do przewidzenia i jest reakcją zupełnie normalną – kolejne dodatkowe zadanie związane z gołębnikiem, do wykonania w najbliższym tygodniu.