Na talerzach czeka na nich zestaw śniadaniowy, który każdego dnia jest niezmienny: dwa plasterki taniej szynki z czarną suchą skórką, dwa plasterki śmierdzącego sera, kosteczka masła i biały chleb, który właściwie jedyny jest nielimitowany. Mają także kubek gorzkiej herbaty (nie zawsze ciepłej) i czasem pomidory. Cały zestaw, sztućce, kubek i talerz ze względów bezpieczeństwa są plastikowe, lecz wielorazowego użytku. Chłopcy są zawsze głodni i zawsze dojadają coś u góry, co przywożą albo z przepustek, albo dostają w paczkach. Dziś muszą jeść szybciej niż w ubiegłym tygodniu, bowiem zawsze gdy przychodzą na śniadanie jako druga tura, nie mają zbyt wiele czasu do rozpoczynających się zajęć szkolnych. Wszyscy z nich muszą uczęszczają w ramach odbywania kary do szkoły zawodowej ucząc się sztuki stolarskiej. Gdyby tylko chcieli skorzystać z tego czasu, wyszli by na wolność z fachem w ręku dającym pensję, o jakiej nierzadko może pomarzyć absolwent uniwersytetu z wyższym wykształceniem… ale przekonać ich, to tak jakby chcieć zawracać kijem Wisłę i to u jej źródła na Baraniej Górze. Barania Góra, trochę jak ich poddasze, na szycie i pełne baranów – przynajmniej tak myśli o nich zdecydowana część tych, którzy mieli być ich pasterzami.
W czasie gdy 13 podopiecznych Tarnawickiego najpewniej obija się w salach warsztatowych w budynku szkolnym Zakładu, wychowawca chodzi z miarką po strychu i sprawdzając odległości w rogu pomieszczenia z małym najmniej szczelnym okienkiem nanosi wyniki do swojego zeszytu. Normalnie w czasie szkolnych zajęć wychowawcy przesiadują w Internecie. Oglądają skróty Bundesligi albo Premier League. Rozwiązują krzyżówki albo gapią się w telewizor wpadając tym samym w sidła hipokryzji, bowiem tę właśnie aktywność najczęściej krytykują wśród powierzonych ich opiece. Tarnawicki skończył bieganie z miarką, wrócił do swojego biurka. Zalał kawową górkę usypaną w kubku wrzątkiem i pociągając drobnymi łykami kofeinowy wywar szukał w internetowych witrynach sklepów budowlanych desek, wkrętów, siatki i zawiasów oraz płyt OSB. Gdy podliczył „pi razy drzwi” całościowy koszt materiałów wziął ostatni łyk całkiem zimnej już kawy i popędził z lekka podekscytowany na parter do gabinetu dyrektorki Zakładu.
– …więc całość Ela to byłoby 1200 zł. Same materiały, robociznę zrobią chłopaki pod okiem któregoś z nauczycieli warsztatów. – mówił energicznym głosem wychowawca patrząc w stronę twarzy dyrektorki, która zdradzała zwątpienie.
– Paweł, wiesz, że cenie każdą Twoją inicjatywę i, że jestem Ci wdzięczna, że robisz coś ponad wypełnienie dziennika – odrzekła dyrektora, czym dała potwierdzenie wątpliwości wyrażonych mimiką twarzy… ale gołębie? – pytała z niedowierzaniem – Dlaczego akurat gołębie… na psa bym się nie zgodziła, na kota też chyba nie. Rozumiem chomik, królik…