Wyobrażał sobie, jak wymieniłby kostkę na podjeździe, strzygł trawę i równo przycinał żywopłot, jak dorobiłby stylowe drewniane okiennice i w końcu jak wieczorami na niedostępnym dla przechodniów ogrodzie schowanym za domem czytałby książkę ze szklanką whisky w ręku. Kiedy tak szedł i marzył, nigdy nie ogarniała go zazdrość – przeciwnie, cieszył się swoim życiem i czterema ścianami, które tworzyły jego małe mieszkanko na poddaszu wielorodzinnego domu w Gdyni. Nie miał parcia na rewolucje w swoim życiu, choć podskórnie był on przekonany, że w końcu wybuchnie… i jakże trafne było to przekonanie.
Zakład Poprawczy mieścił się w starym dworze oliwskim powstałym wraz z innymi wciąż tam stojącymi w XVII wieku. Budynek już z zewnątrz budził należyty respekt przechodniów, nie tylko dlatego, że zewsząd otoczony był wysokim płotem z zawieszonym w górze drutem kolczastym. Strach budziła także jego mroczna bryła i szara poniszczona elewacja. Niewielu obecnych mieszkańców dzielnicy, a już ze stu procentową pewnością nikt z mieszkańców Zakładu, nie wie, że dwór należał przez chwilę do rodu Schopenhauerów, a nawet, że pięć lat swego wczesnego dzieciństwa spędził tu słynny filozof Artur Schopenhauer. Teraz filozofia w jakimś sensie wciąż jest tu uprawiana, sam Tarnawicki bardzo często rozmyślając o swoich doświadczeniach z pracy, nazywa je metafizycznymi.
Paweł Tarnawicki stanął przed dużą metalową bramą. Nim wcisnął guzik domofonu, odgarnął dłonią nieco sklejone od potu włosy. Zadzwonił. Kamera umieszczona nad bramą zatrzeszczała, obróciła się i wycelowała wprost swoim szklanym okiem w twarz dzwoniącego. Silnik bramy uruchomił się i po chwili przez wąską szczelinę wychowawca wszedł na drugą stronę. Po wejściu do budynku czekała go seria kolejnych takich dzwonków i spojrzeń, ponieważ każdy korytarz w zakładzie zabezpieczony był kratą, kamerą i domofonem. Najpierw Tarnawicki złożył podpis w książce wejść w „klawiszówce”, a następnie ruszył na poddasze, gdzie miejsce zajmował powierzony jego opiece „oddział czerwony”, który swą nazwę zawdzięczał kolorowi uniformów, które były przypisane do odbywających karę. Miejsce to – pomijając fakt, że było miejscem odosobnienia i ograniczenia wolności – miało bardzo przyjazny klimat. Po pokonaniu ostatniej kraty wąskim korytarzem można było wejść do Sali Wspólnej – był tam mały aneks kuchenny, wydzielony szafami i biurkiem gabinet wychowawcy, a po drugiej stronie pomieszczenia duży narożnik ze stolikiem, naprzeciw którego wisiał telewizor. Z korytarza można było wejść także do pokojów wychowanków (Tarnawicki bardzo unikał nazw „skazani”, czy „osadzeni”) a stromymi schodami umieszczonymi naprzeciw wejścia na „oddział czerwony” na strych, który został zaadaptowany na salę gimnastyczną.