Powody dla których dyrektorka miała wziąć grupę czerwoną pod osobista opiekę, mnożyły się z taką sprawnością, że gdyby słyszał je ktokolwiek z tych, którzy zarzucali im brak kreatywności i zainteresowania rzeczywistością, musiałby odwołać swoje zdanie. Ich dywagacje mniej i bardziej poważne przerwał nauczyciel warsztatu z zakładowej stolarni, który zaskoczony ich nieobecnością w budynku szkolnym, jak przysłowiowa góra przyszedł do Mahometa, a właściwie do kilkunastu Mahometów. W korytarzu dowiedział się o sprawie Tarnawickiego, ale wydawało się, że nie zrobiła na nim większego wrażenia, gdyż po chłodnie rzuconym „fatalna sprawa” wpadł na stołówkę i kazał debatującym na niej jak najszybciej uporządkować stoły i ruszać za nim na zajęcia.
W powietrzu skumulowanym na poddaszu wisiała siekiera związana z sytuacją wychowawcy Tarnawickiego. Ku zdziwieniu chłopaków dyrektorka okazała się w praktyce bardzo do niego podobna, a w zestawieniu z Nitwickim jej obecność nabierała jeszcze wyrazistszych korzyści. Zakład i grupa mimo nieobecności wychowawcy funkcjonowały jak wcześniej. Czas mijał, a wraz stopniowo opadały emocje. Gdzieniegdzie temat stanu Tarnawickiego wciąż dominował rozmowy, ale to nie było już to, co kilka, kilkanaście dni temu, gdy dyrektorka przyniosła złą wiadomość do zakładowej stołówki. Wraz ze wzrostem dni nieobecności pomysłodawcy sprowadzenia na poddasze ptaków, kurczył się czas na oddanie prac konkursowych z nimi związanymi. Dwa tygodnie od wypadku Pan Plastyk zebrał od huncwotów pracę, ku jego zaskoczeniu ponad połowa, dokładnie 8 z odbywających karę, coś przygotowało. Właściwie stanął przed nie małym kłopotem. Wprawdzie ogłosił konkurs i zebrał prace, ale nijak nie wiedział, według jakich kryteriów dokonać ich oceny – bowiem i konkurs i obecność ptaków były pomysłem nieobecnego Tarnawickiego. Przeglądnąwszy prace, wsadził je w dużą szarą teczkę lecz, gdy wychodząc, spostrzegł przy biurku wychowawców Twarzewską, postanowił przeżywany dylemat przed nią uzewnętrznić. Prace były różne – raczej mizerne od strony warsztatu artystycznego. Dwie z nich były komiksem. Trzy tworzyły coś na kształt MEMA, dwie kolejne były w stylu kolaży. Tylko jedna znacząco odróżniała się od siedmiu pozostałych – ostatnia z prac była okładką książki. Kartka złożona na pół i zagięta, jak czynią to dzieci, tworząc swoje pierwsze publikacje w okresie około przedszkolnym. Na przodzie widniał tytuł, który był zarazem hasłem konkursu „z życia gołębia” i ptak, a właściwie odwrócona o 270° „3” pociągnięta grubą czarną kreską na tle niedokładnie pokolorowanych błękitnych chmur.