opowiadania kwarantannowe

Gołębnik

27 kwietnia 2022

IV

Ironia metafory portu nie kończy się jedynie na Gdańsku. Karetka z Pawłem Tarnawickim popędziła bowiem na sygnale wprost do szpitala przy ul. Polanki, a był to Szpital Marynarki Wojennej RP. Niestety, rezonans wykazał, że w głowie poszkodowanego w zdarzeniu komunikacyjnym przechodnia powstał sporych rozmiarów krwiak podtwardówkowy. Należało operować natychmiast. Podczas gdy lekarze na bloku wycinali kość czaszki usytuowaną centralnie nad krwiakiem, recepcjonistka próbowała znaleźć kogokolwiek z bliskich pacjenta, by poinformować ich o operacji i bezpośrednim zagrożeniu życia. Niestety, w systemie ewidencyjnym Paweł Tarnawicki nie był powiązany z nikim, kogo można by określić rodziną. Matka i ojciec nie żyli od kilku lat, a rodzeństwa nie miał. W takich sytuacjach pacjent pozostaje sam sobie, jednak gdy poszukująca informacji o krewnych kobieta spostrzegła, że składki zdrowotne operowanego są odprowadzane przez odległy raptem pół kilometra stąd Zakład Poprawczy, szybko skojarzyła, że tam przecież po przejściu na emeryturę pracę dostała jej teściowa – pielęgniarka Halina. Po chwili w słuchawce telefonu usłyszała głos matki męża: Słodki Jezu, a dwa kwadranse później tłumaczyła w korytarzu wyraźnie przerażonej i zatroskanej dyrektorce poprawczaka, że operacja trwa, lecz nawet gdy się skończy, nikt nie będzie mógł udzielić jej informacji… Dyrektorka szukała czegoś w telefonie, lecz zaraz szybko go schowała do kieszeni, tylko po to, by z powrotem wziąć go do ręki. Kilka razy powtórzyła tę czynność zupełnie jakby była w jakimś neurotycznym transie. Wtem usłyszała znów głos recepcjonistki:
Proszę być dobrej myśli, wracać do pracy i czekać – tu młoda kobieta urwała, nachyliła się jej do ucha i ściszonym głosem dodała – gdy tylko coś będzie wiadomo, Halinka otrzyma telefon.
W gabinecie Elżbieta Twarzewska siedziała nieobecna. Żałowała teraz, że kazała pozbyć się barku-globusa po swoim poprzedniku, bo jedyne, na co miała ochotę, to by wypić kieliszek wódki, albo dwa. Czekanie to najgorsza próba, na jaką może być wystawiony człowiek, a ona niestety smak czekania znała jak mało kto. Choć z nikim o tym nie rozmawiała zawsze z troską czekała na powrót każdego z podopiecznych z przepustki, bojąc się, by nie zrobili w jej trakcie niczego, co mogłoby im jeszcze bardziej zaszkodzić. Z ogromnym strachem przeżywa każdy detoks, gdy któryś z chłopców wraca z przerwy w odbywaniu kary całkowicie odurzony narkotykami. Podobnie siwych włosów przysparza jej każde oczekiwanie na wyrok sądu o skrócenie pobytu komuś, kto dobrze rokuje, nim dalsze przebywanie w rodzinnym domu Schopenhauera wpłynie negatywnie na jego dalsze losy. Czy w końcu, gdy czekała na urzędniczy podpis, od którego zależało przyznanie jej środków na dany projekt, który po nocach przygotowywała, by resocjalizacja naprawdę była przywróceniem młodego człowieka do społeczeństwa. Tym razem stawka była większa. Po pierwsze chodziło o przyjaciela, któremu nigdy przyjaźni nie wyznała. Po drugie w tym przypadku nie było wiadomo na co tak naprawdę się czeka. Twarzewską – nie tylko jako dyrektora, lecz także jako człowieka – cechowało to, że lubiła wiedzieć, i co więcej, że zazwyczaj rzeczywiście wiedziała. Tym razem wszystko było inaczej, dlatego tak bardzo potrzebowała kieliszka wódki, albo dwóch.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *