Gdy Paweł Tarnawicki, jak każdego dnia, który przypadał na jego dzienny dyżur w Zakładzie, pędził spóźniony podziemnym tunelem gdyńskiego dworca, nie przypuszczał, że właśnie na dziś przewrotny los zaplanował wybuch rewolucji, której nadejście podskórnie przeczuwał od dłuższego czasu. Gdy był na wysokości piekarni, z której jak zawsze dochodził zapach ciepłych świeżych drożdżówek, z głośnika wydobył się monotonny kobiecy głos: „uwaga podróżni, pociąg Szybkiej Kolei Miejskiej ze stacji Wejherowo do stacji Gdańsk Śródmieście wjedzie opóźniony o 4 minut. Podana wielkość opóźnienia może ulec zmianie. Przepraszamy i życzymy Państwu miłej podróży”. Nigdy wcześniej Tarnawicki nie był szczęśliwy, że kolejka nie jest na czas. Stał naprzeciw drzwi piekarni, pociągnął zdecydowanie za klamkę i po chwili biegł, trzymając w papierowej torbie bułkę z budyniem i kruszonką, którą z całego wypieku lubił najbardziej i zawsze zjadał osobno – oddzielając ją od bułki. Dzięki porannym zakupom na peronie nie zdążył zirytować się lekceważącymi przepisy, komfort i zdrowie innych palaczami, a gdy wsiadł do swojego wagonu, dostrzegł, że niemal wszystkie fotele są wolne i łamiąc swój własny zwyczaj, zajął miejsce w jednym z nich w spokoju jedząc drożdżówkę. W Zakładzie też było jakoś inaczej. Podczas zdawania grupy Nitwicki pierwszy raz od dawna nie wyzwał żadnego z osadzonych, co więcej wcale nie używał wulgaryzmów. Jednak największym zaskoczeniem okazał się powrót ze śniadania, na którym towarzyszył chłopakom. Między jedną a drugą kratą Bocian rzucił w zupełnym oderwaniu od kontekstu toczących się rozmów pytanie jakby w powietrze: tee, a ciekawe czy te gołębie, co je wywieźliśmy, wróciły? Długi wymachujący rękami w stronę kamery, przez którą najpewniej patrzyli klawisze na oczekających zwolnienie zamka, nie słyszał pytania, a Roman odpowiedział mu krótko: jak są mądre to spierdoliły… Tarnawicki doskonale rozumiał, że pod tym pytaniem nie kryła się ciekawość, że ono dotyczyło konkursu, a właściwie, że było jakimś pomysłem Bociana na zrealizowanie pracy, to też rzucił odpowiedź, nie lekceważąc pytania, ale udając z trudem obojętność: wszystkie wróciły po kilku godzinach. Pierwszego wpuściłem po jakichś pięciu, dwa następne trochę później.
Kiedy całe poddasze opanowała cisza na skutek nieobecności jego lokatorów, którzy najpewniej trzymali teraz w ręce hebel, lub młotek i dłuto Paweł Tarnawicki zastanawiał się, co konkretnie kryło się pod pytaniem Bociana. Było dla niego jasne, że musiał próbować najpierw sam odnaleźć swojego gołębie – najpewniej po numerze obrączki – choć mając doświadczenie umieszczania i wyciągania ptaków z klatki, wiedział, że nie tak łatwo było uzyskać odpowiedź na własną rękę.