opowiadania kwarantannowe

Gołębnik

27 kwietnia 2022

III

Nim Długi, Roman i Bocian zdążyli wrócić do Zakładu z przepustek, Tarnawicki dostrzegł na parapecie strychu pierwszego gołębia, a za nim po kilku godzinach kolejne dwa. Odnotował sobie w małym kajecie godzinę, o której wsadził każdego z nich z powrotem do gołębnika i czekał na powrót kurierów, lecz gdy wrócili, wcale nie powiedział im, że gołębie pojawiły się w Gdańsku przed nimi. Na kolejnym spotkaniu całej grupy, po omówieniu wszystkich spraw porządkowych i informacji ze szkoły, znów zadał wszystkim zadanie związane z obserwacją gołębi. Choć udawał, że to nie jego pomysł. Poprosił na środek „przypadkiem” obecnego w Zakładzie Pana Stefana Koniecznego – nikt z odbywających karę nie pamięta, jak ma na imię. Nazywają go po prostu „Pan Plastyk”. Pojawił się tu na długo przed rozpoczęciem pracy przez Pawła Tarnawickiego. Był klasycznym reprezentantem gatunku dziwaków. Miał długie śniade włos związane w niechlujną kitkę i równie niezadbana brodę. Na głowie często nosił zieloną czapkę z daszkiem, a na nosie zsunięte prostokątne okulary o porysowanych i zawsze brudnych szkłach. Ubrany był w śmiesznie połatany sweter z wyciągniętymi rękawami i spodnie moro z masą kieszeni na nogawkach, w który miał pędzelki i ołówki w trakcie zajęć i pewnie poza zajęciami także. Chłopcy go lubili, bo gdy mieli jakieś pieniądze przemycone w paczkach, to kupował im po drugiej stronie papierosy. Od lat przychodził do Zakładu i prowadził warsztaty plastyczne. Sądząc po efektach prac przyszłych stolarzy, już dawno powinien zrezygnować, ale on wciąż przychodził z tą samą energią. Słowem artysta. Gdy tylko Tarnawicki zaproponował mu, by ogłosił wśród chłopców konkurs na pracę plastyczną „z życia gołębia” tłumacząc mu ideę eksperymentu z ptakami, zgodził się od razu mówiąc: „Panie Pawle, koniecznie” – co było jego autorskim żartem z własnego nazwiska. Wyszedł więc na środek, przywitał się z huncwotami, jak żartobliwie choć z pełną życzliwością ich nazywał, a później w kilku słowach opisał zasady konkursu i co najważniejsze nagrody, bo wiedział, że w Zakładzie za darmo nawet w zęby ciężko dostać. Nagroda była kusząca. Trzygodzinna przepustka z biletem do kina na dowolnie wybrany film. Na przygotowanie pracy mieli dwa tygodnie. Oczywiście w pierwszym odbiorze konkurs został zbojkotowany. Dało się słyszeć pytania natury retorycznej. Większość z nich była zwyczajna – oparta na krytyce wzmocnionej bluzgiem: „co to kurwa za dziecinada?”, ale trafiały się też perełki, a pośród nich zdecydowanie największe wrażenie zrobiło to: „Długi – dasz mi pożyczkę na kredki?”. Niemniej jednak jakoś tak częściej niż wcześniej kręcili się koło gołębnika. Niby przypadkiem, a jednak tam zachodzili. Niektórzy z nich – bojąc się podejrzenia o zaangażowanie – kilka razy było przy klatce po czasie regulaminowym. Paradoksalnie lepiej było dostać upomnienie lub minusowe punkty od wychowawcy niż dać się przyuważyć kolegom. Jednym z nocnych marków okazał się Bocian. On jednak złamał zakaz opuszczania pokoju nie aby obserwować gołębie, ale by gołębia znaleźć – konkretnie tego, którego wywiózł stąd na polecenie Tarnawickiego w czasie ostatniej przepustki. Właściwie nie wiedział jak to zrobić. Bał się, że gdy otworzy klatkę, któryś zasraniec z niej czmychnie i narobi hałasu. Próbował policzyć, ile ich jest w środku, ale ciągle zmieniały miejsce. Przegrał. Musiał spytać wychowawcę. Czekał do rana, myśląc przez noc jak to zrobić, by czasem opiekun nie pomyślał, że interesuje go cały ten jego projekt.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *