Jest zadowolony i właściwie nie bierze już teraz pod rozwagę innego scenariusza, jak tylko, że będzie dziś wieczorem brał udział w spotkaniu na, które czekał całe życie, choć do wczoraj o tym nie wiedział.
Jak ma w zwyczaju po rozmyślaniu udaje się przygotować śniadanie. Wchodząc do kuchni, przypomniał sobie, że nie wypił kawy, ale wciąż niezdrowo podekscytowany godziną siedemnastą minut trzydzieści, wybacza sobie to drobne odstępstwo od umiłowanej normy. Przygotowanie posiłku trwa, więc dziś dłużej o rytuał z kawiarką, bo ile sobie czasem coś sobie wybacza, tyle nigdy niczego nie odpuszcza – dodatkowo od smaku kawy, a może bardziej zawartej w niej kofeiny, jest już zwyczajnie uzależniony.
Rusza teraz do gabinetu, choć tezę ma już skończoną, a to ona była jego dotychczasową pracą i zajęciem. Przegląda ją teraz na spokojnie. Czyta wczorajsze, skrzętnie ułożone zakończenie. Zamienia pojedyncze słowa na ich mocniejsze odpowiedniki, inne z kolei nieco łagodzi lub całkiem skreśla. Zgadza się z tym, co napisał. Treść go już nie przejmuje, właściwie upadek obyczajów nadaje jego życiu sensu i kolorytu. Czasem przeraża go to odkrycie, ale nic już na to nie poradzi. Nie jego to wina, że urodził się co najmniej 100 lat za późno. Praca nad korektą zabrała mu prawie trzy godziny, a wypalone podczas niej papierosy resztki tlenu.
Dziś w ramach przechadzki idzie do fryzjera – nie wyobraża sobie wieczornego wyjścia, bez wcześniejszego podcięcia i odświeżenia zaniedbanej nieco fryzury. Wizyta w salonie jest dla niego okazją do odtworzenia wczorajszej przerwanej, a może bardziej nierozwiniętej myśli, o upadku zawodów i profesji. Siedząc na skórzanym obracanym fotelu z zapiętą pod szyja płachtą, wpatrywał się w duże lustro. Widział w nim siebie i strzygącego go fryzjera. Patrząc na zwinne ruchy jego palców i słuchając przyjemnego dla ucha stukotu nożyczek, postanowił zagaić i jak zwykle w takich okolicznościach, sięgnął do Wyspiańskiego:
– Cóż tam Panie w polityce? – zapytał, będąc przekonanym, że osławione pytanie z początku Wesela Wyspiańskiego znają wszyscy i dzięki temu zacznie się niezobowiązująca, ale pozbawiona prymitywizmu, rozmowa.
– A daj Pan spokój, kto by chciał o tym mówić Panie kochany. Ciągle te same ryje, za przeproszeniem, i od lat ten sam problem proszę Pana: kradli, kradną i będą kraść. Gdybym ja proszę Pana, miał takiego na fotelu – kontynuuje, trzymając nożyczki niebezpiecznie blisko tętnicy Tarnowickiego – to oby brzytwy nie było pod ręką.
W salonie zapanował cisza, z tych cisz niezręcznych. Fryzjer podcinał czubek włosów Tarnowickiego, a ten tylko pokiwał z lekka głową, kłamiąc w ten sposób, że podziela zdanie fryzjera, unikając dzięki temu dalszej dyskusji z ignorantem. Teraz zaczyna rozmowę na poziomie, czyli monolog wygłaszany przed samym sobą i stwierdza w nim ze smutkiem, że niegdyś, wcale nie tak dawno temu, fryzjerzy musieli być światli, bo głowy, które strzygli to były Głowy i z szacunku do tych Głów nie wypadało być nieobeznanym z rozmaitymi sprawami. Dziś te Głowy też są, tyle tylko, że jak biblioteki – posiadają ogromną mądrość, ale nie ma chętnych, by wziąć coś z ich bogato zastawionych półek.
Do domu wraca mimo rozczarowania fryzjerem z tym samy podekscytowaniem, z którym z niego wyszedł. W drodze sam nie wie kiedy, rozpoczyna układanie wydarzeń wieczora, tworząc rozbudowaną projekcje niedalekiej przyszłości. Zastanawia się też, kogo mogły symbolizować te sławne persony, które widział we śnie. Spodziewał się spotkać wytrawnych profesorów filozofii, czołowych polityków, nagradzanych artystów… spokoju nie dawał mu ksiądz Skarga SJ. Czy jest dziś w Polsce duchowny jego pokroju? On takiego nie zna, ale księży po prawdzie nie zna za wielu, a tych, których poznał, oni zbyt dosłownie wzięli sobie do serca naukę Chrystusa, iż mają być prostaczkami. Nie wyrokuje jednak tym razem absolutnie, ma za mało danych.