I
Budzik zadzwonił o 545 – dzwoni już tak od lat. Od lat też nikogo już nie budzi, bowiem nastawiający go co wieczór właściciel, naturalnie wyrywany jest ze snu na kilka minut przed nim. Nastawia go, mimo, że nie spełnia swej podstawowej roli – budzenia – ponieważ wierzy głęboko w sens porządku i harmonii, a także w towarzyszące mu fatum, które to wyczuwszy, że budzik jest nienastawiony zrządzi losem tak, iż tego dnia akurat nie obudzi się o wyznaczonym czasie.
Około godziny 615 jest pan Tarnowicki już po porannej toalecie. A wygląda ona w ten sposób. Najpierw patrzy przez krótką chwilę w lustro, chcąc dobrze zobaczyć, jak wygląda jego twarz, czy są na niej jakieś skazy albo grymas – tych stara się za wszelką cenę wystrzegać, gdyż jak sądzi, nie przystoi człowiekowi poważnemu – a za takiego siebie uważa – krzywić się ani ze smutku, ani z radości. Twarz winna być spokojna jak niewzruszona tafla wody a jako, że do wody przyrównuje swe lico, to po tej wnikliwej, choć wcale niedługiej obserwacji lustrzanego swego odbicia, rozpoczyna golenie. Po nim już tylko energicznymi, kolistymi ruchami, o dużej sile nacisku, czyści zęby szczoteczką i opuszcza toaletę. Wychodząc przerzedza rozwartymi szeroko palcami lewej dłoni włosy, układając je na prawo. Tak wyszykowany gotów jest rozpocząć dzień.
Wobec faktu, że porządek i harmonia nie są dla niego sprawami bez znaczenia, – a wręcz przeciwnie – są wyznacznikiem jego dobrego funkcjonowania, to owo rozpoczęcie dnia, które roboczo nazwał rozmyślaniem, jest bardzo schematyczne: do szarej kawiarki wsypuje kawę, staranie ubijając po sam brzeg – od kilku miesięcy zaniedbał zwyczaj samodzielnego mielenia ziaren – i zalewa wodą, stawiając naczynie na średniej wielkości palnik gazu. Stojąc przed kuchenką, wpatruje się w blaszany czajniczek i gdy tylko do jego uszu dochodzi charakterystyczny dźwięk parzenia, oddzielenia cieczy od fusów, leciutko unosi lewy kącik ust do góry szybko jednak z powrotem go wyrównując, chcąc w ten sposób uniknąć odstępstwa od reguły o grymasach. Ze szklanką kawy, która trzyma w malutkim, kiczowato zdobionym koszyczku – uchwycie, którego obecnie nie wielu już w domu posiada, a jeszcze mniej używa, zasiada w fotelu i rozpoczyna przegląd dnia wczorajszego. Przypomina sobie minione działania własne i informacje z kraju i świata z przeróżnych dziedzin i oddaje się ich analizie, wyciąganiu wniosków, czy formułowania własnych problemów i ich rozwiązań. Tematem jest dzień miniony, bo po nocnym odpoczynku, jest już wolny od emocji i z dużą neutralnością potrafi im się przyjrzeć i zająć stanowisko. Poranna pora jest też najlepsza z powodu świeżości umysłu. Trwa to około trzydziestu minut, chyba, że postanowi coś zapisać – wówczas czas rozmyślania może przedłużyć się nawet do trzech kwadransów, bowiem, nim coś zapisze, najpierw spaceruje wzdłuż pokoju, formułując tę myśl i wypowiadając półgłosem. Dziś właśnie wpadła mu do głowy myśl godna zapisania, lecz w połowie przechadzania się i próby jak najlepszego jej ujęcia w słowach, nastąpił moment skandaliczny i nieprzewidziany, burzący tak sprawnie budowaną od samego przebudzenia harmonię i porządek. W mieszkaniu rozległ się dźwięk dzwonka. Pan Tarnowicki zatrzymał się. Przez krótką chwilę, taką, której długość trwania mierzy się mrugnięciem oka, zamarł. Dzwonek, w przeciwieństwie do budzika, nie dzwonił w jego mieszkaniu prawie nigdy. Właściwie odwiedziny zdarzają się rzadko, a kiedy już w dość sporego metrażu mieszkaniu na trzecim piętrze kamienicy wzniesionej jeszcze przed wojną przez Niemców, pojawiają się goście, to zawsze są to wizyty wcześniej umówione, zaplanowane i dokładnie przygotowane. Nie lubi zaskoczeń, ale jako że jeszcze bardziej drażni go niepewność, zdecydowanym krokiem podchodzi do drzwi i przekręcając górny ich zamek, uchyla je pod niedużym kątem, nie chcąc odebrać sobie resztek poczucia kontroli nad sytuacją. Po drugiej stronie dostrzega listonosza: