Gabinet jest przewietrzony po przedpołudniowym paleniu tylko po to, by móc go wypełnić na nowo tytoniową mgłą, co oczywiście Tarnowicki czyni. Cały wieczór schodzi mu na poszukiwaniach. Najpierw przegląda encyklopedie, atlasy i czasopisma chcąc znaleźć jakikolwiek ślad K.A.W.A – y, w drugiej kolejności, by namierzyć nieznanego mu profesora. Minęły co najmniej dwie godziny, gdy w wyniku braku odnalezienia jakichkolwiek poszlak zdecydował się na krok, który zdarza się niezwykle rzadko. W drodze wyjątku, jako, że sprawa nie daje mu spokoju, włącza komputer i próbuje szczęścia w Internecie. Jednak jedynym co Internet wyrzuca na wierzch to swoją marność. Tysiące stron niezawierające nawet grama poszukiwanych treści… a ileż błędów tam w treściach innych. Po kilku straconych kwadransach poszukiwań wyłącza go i rusza do salonu, gdzie zostawił jeszcze przed wyjściem na spacer kopertę z zerwanym lakiem. Jeszcze raz ją ogląda, uważnie przygląda się każdej literze i czyta słowo po słowie. Co może oznaczać to senne widzenie, czy możliwa jest sytuacja, że to nie jeden z głupich żartów wymierzony w jego nieskłonne do błaznowania jestestwo? Nie ma siły dłużej nad tym myśleć, a jako że dwa nieplanowane spoczęcia wystarczająco mocno zaburzyły porządek tego dnia, to tym razem pilnuje sam siebie, by nie ulec pokusie rozmyślania. I tak byłoby ono bezwartościowe, bo pełne emocji i zmęczenia. w którym jak powszechnie wiadomo, umysł jest otępiały i skłonny do podjęcia decyzji irracjonalnych. Zostawia zaproszenie w fotelu i przechodzi do toalety. Kładzie się w wannie po brzegi napełnionej gorącą wodą i leży. Po każdej takiej przyjemności i tak bierze zwyczajny prysznic, ale trwa to czasem i do godziny. Gdy wychodzi odświeżony w ciężkim granatowym szlafroku, chwyta w kuchni najtwardsze jabłko, zjada je, patrząc bezrefleksyjnie przez okno, które z powodu panującego na zewnątrz mroku bardziej teraz przyjmuje funkcje lustra niż przeźrocza wyświetlającego rzeczywistość. Trwa to około dziesięciu minut, po czym gasi światło i dochodzi do sypialni i idzie spać. Przed wejściem pod pierzynę włącza jeszcze budzik – bo strzeżonego Pan Bóg strzeże – i po tej ostatniej aktywności dnia udaje się na zasłużony odpoczynek. Nie może zasnąć. Pociesza go fakt, że zna powód tej niemocy – czyli swoją popołudniową drzemkę – i właściwe zaczynając myśleć o tym, co ta drzemka za sobą przyniosła, odpływa.
Dopiero co skończył toaletę i od razu, jakby zaraz miał nastąpić koniec świata, zasiada do rozmyślania. Niby o poranku umysł miał być bardziej czujny i dzięki temu lepiej odpierać irracjonalne pomysły. Również miniona noc miał stać się swoistą tamą oddzielającą myśli od uczuć, jednak jak powszechnie wiadomo, teoria nie zawsze przekłada się na praktykę. Paweł Tarnowicki zasiada w fotelu z przekonaniem o swoje wolności i rozpoczyna proces. Tym razem bierze na tapet nie sprawy światowe, europejskie, a nawet nie polskie, ale swoją własną, a dokładniej rzecz ujmując sprawę listu i popołudniowego snu. Kto Tarnowickiego choć trochę zna, wie, że ten proces to zwyczajne teatrum. Żadnej decyzji Tarnowicki podejmować teraz nie będzie, bo ta zapadła już w czasie wczorajszej relaksacji w wypełnionej po brzegi gorąca wodą wannie. Teraz tylko sam przed sobą i dla siebie udaje rozważanie na wypadek, gdyby podjęta decyzja okazał się po czasie błędną. To teatrum uprawia już od lat, czasem nawet to sobie uświadamia, ale częściej odbiera iluzje jako zachodzącą rzeczywistość. Tak, więc siedząc zanurzonym w fotelu, wyciąga teraz argument za argumentem, by za dwa kwadranse w czasie przemierzania pokoju w te i nazad, wypowiedzieć półgłosem myśl zaczerpniętą z Sokratesa:
tylko głupiec się nie myli… pójdę tam, a jeśli to żart i kpina – zarzekam się – znajdę tego błazna i…
Zawiesza tę myśl – podobnie jak wystrzega się grymasów twarzy, tak i nie pozwala sobie na propagowanie przemocy – tą ma za największy przejaw prymitywizmu… choć myśli są szybsze niż ich zatrzymanie i wie już, że owego błazna po prostu przetrąci.