opowiadania kwarantannowe

Żałoba

28 września 2020

Plac Solny był niemal pusty. Właściwie oprócz gołębi i pojedynczych grubo ubranych kwiaciarek sprzedających w kramikach usytuowanych niemal w centrum ryneczku, nie było na nim nikogo. Widział siebie samego, nie będąc sobą, ale jakby stając się niezależnym od ciała obserwatorem. Stał koło miejskiego szaletu, a przed nim jawił się piękny neoklasycystyczny Gmach Starej Giełdy. Przed głównym wejściem stało dwóch bojów w karmazynowych mundurkach, a stali tak nieruchomo, że można było pomyśleć, że są przyklejeni do kolumnady podtrzymującej balkonowy strop. Tarnowicki ubrany w swój najlepszy garnitur i czarny, nieco sfilcowany już melonik szedł w stronę XIX – wiecznego budynku. Gdy znalazł się pod balkonowym sklepieniem, boj stojący przy prawej kolumnadzie, szarpnął ciężkie drewniane drzwi z szybą i mosiężna trójzębną kratą na niej. Płynnym ruchem drugiej ręki wykonał gest zapraszający znakomitego gościa do wnętrza dawnego Pałacu. Wejście do środka okazało się przekroczeniem jakiegoś niewidzialnego pola magnetycznego, które pozwala przenieść się do czasów dawno minionych. Przed dębowymi drzwiami Sali Restauracyjnej po lewej stronie dostrzegł sztalugę, a na niej planszę zapraszającą na spotkanie gdzieś już widzianego KLUBU AGITATORÓW WIELKIEJ AWANGARDY. Zdjąwszy z głowy nakrycie, przerzedził palcami swoje kruczoczarne włosy i wszedł do środka. Jego oczom ukazała się sala pełna znakomitych postaci: filozofowie, literaci, politycy i wojskowi, o a tam w dalszej części Sali malarze, aktorzy, jakiś ksiądz – zna go na pewno, ale nie może sobie przypomnieć skąd – są przedstawiciele całej inteligencji, no po prostu śmietanka, o której z takim utęsknieniem traktuje w swym dziele. W trakcie tej myśli – zachwytu Sala milknie. Do mównicy ze srebrnym błyszczącym radiowym mikrofonem podchodzi starszy siwy mężczyzna zaczesany do tyłu. Wszyscy zgromadzeni wpatrzeni są teraz w jego postać i zdaje się, on wpatrzenie to przez moment wykorzystuje, pozwalając, by cisza zbudowała odpowiedni klimat napięcia i ekscytacji. Po chwili mikrofon wydaje krótki pisk sprężenia i z głośników daje się usłyszeć niski tembr głosu mówiący: Wielce Szanowni Panowie, dzień dobry. Mam zaszczyt przywitać Was i podziękować za Waszą dzisiejsza obecność w imieniu naszego KLUBU AGITATORÓW WIELKIEJ AWANGARDY. Niech mi będzie wolno przy tej okazji przedstawić moją skromną osobę Wielmożnym Panom. Moje nazwisko Tull – Juszyński Marek. Będę miał zaszczyt i przyjemność poprowadzić naszą dzisiejszą dysputę. Jako pierwszy głos zabierze…

Teraz znów bardzo widocznie Tarnowicki wierzgnął nogami i szarpnął prawym barkiem, który leżał na poduszce. Dryg ten był na tyle silny, że wyrwał go ze snu, ale jako że sen był poważny, to dobrą chwilę zajęło mu przypomnienie sobie, kim jest i co tu robi. Wstał z łóżka. Koc i poduszkę schował do skrzyni i ruszył do kuchni. Z szafki nad zlewozmywakiem wyjął pudełko z pigułkami na ból głowy i łyknął od razu dwie. Nigdy nie śpi w dzień, a gdy juz mu się to sporadycznie przytrafi, wówczas musi liczyć się z tym, że po powstaniu, dotrwanie do wieczora będzie trudniejsze o znoszenie towarzyszącego ucisku w okolicach zatok. Chcąc umyć szklankę, w której miał wodę do popicia tabletek, dostrzegł zalegające w zlewie naczynia. Rozpiął wiec mankiety koszuli, zawinął je nierówno na trzy razy pod zgięcie łokcia i zmył moczące się od rana talerze. Sen nie dawał mu spokoju. Ciągle widział piękne wnętrze Starej Giełdy i słyszał w głowie gwar  zgromadzonej w Sali Restauracyjnej elity elit. Przekonany jest, że widział tam, Mickiewicza z Słowackim, hr. Fredrę, Prusa z Sienkiewiczem i Żeromskiego, Lema, Towiańskiego i Baumana. W rogu Sali, między karmazynową zasłoną a fortepianem, dostrzegł Piłsudskiego z Paderewskim, który ręką przywoływał Dmowskiego, a obok drewnianego zegara Matejkę i Malczewskiego. No i w końcu dochodzi doń, że ów nierozpoznany ksiądz to nie kto inny jak ojciec Pawęża, znany jako Piotr Skarga SJ. Myjąc ostatni talerz, oddaje sam sobie należne gratulacje, iż rozpoznał tak wielu. Tylko ów Tull – Juszyński nijak nie pasuje do tego zacnego grona, a przez swą odmienność nie pozwala o sobie zapomnieć. Zakręciwszy kurek, strząsnął wodę z dłoni, przetarł je białą ścierką w dużą niebieską kratę i ruszył do gabinetu, opuszczając na powrót rękawy i zapinając w drodze guziki mankietów.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *