Wielce Szanowni Panowie, dzień dobry. Mam zaszczyt przywitać Was i podziękować za Waszą dzisiejsza obecność w imieniu naszego KLUBU AGITATORÓW WIELKIEJ AWANGARDY. Niech mi będzie wolno przy tej okazji przedstawić moją skromną osobę Wielmożnym Panom. Moje nazwisko Tull – Juszyński Marek.
Zaintrygowany Tarnowicki zebrał w sobie resztki siły, ułożył prędko włosy ręką, jak układał je zawsze, obciągnął zawinięte pod czas walki z drzwiami nogawki dopiero co wyprasowanych spodnii podpierając plecami zamknięte na siedem spustów drzwi – już bez uczucia strachu, a z nutą zaintrygowania – słuchał.
Będę miał zaszczyt i przyjemność poprowadzić naszą dzisiejszą dysputę. Jako pierwszy głos zabierze…
I oto teraz jeszcze chwilę temu grobowa cisza Sali zamieniła się teraz w targowiskową wrzawę, z tą jednak znaczącą różnicą, że przekrzykiwali się nie właściciele, czy ajenci małych kramików, ani ich klienci, a elita elit i kwiat tego narodu. W całym tym krzyku z trudem wychwytywał Pan Tarnowicki – różnie ubrane w słowa, acz co do sensu dokładnie takie same – zdania.
Banda ignorantów proszę Panów! Lenie, gamonie i nieudacznicy! Kosmopolici i sprzedawczycy. Okręt dumnie nazywany Rzeczpospolita, proszę Panów, jest bez kapitana i załogi i tylko czekać kiedy na własne życzenie rozbije się na skałach nihilizmu. – krzyczeli przez się zgromadzeni pod samą mównicą.
To pokolenie nie tylko zakłada na siebie ohydne płachty, ale jeszcze szczyci się ich przywdzianiemi ani myśli o ich zrzuceniu. I wewnętrzy ogień – niemożliwy do zagaszenia – zagasili. – jeszcze głośniej niż przód Sali wrzucali Ci zgromadzeni po lewej jej stronie
O tempora, o mores! O tempora, o mores – z pogardą potrząsając głowami wtórowała im prawa cześć zebranych w pomieszczeniu.
Tarnowicki nie wierzył w to, co się działo, i nie ogarniał zewsząd pojawiających się inwektyw. Próbował teraz nieśmiało podchodzić do dawno zmarłych – choć teraz jakby żywych i obecnych – legend i przekonywać ich, że to nie pełen obraz. On – pierwszy demagog czasów współczesnych. On – naczelny dekadenta Rzeczypospolitej. On autor tezy… Nie miał wcześniej przygotowanych argumentów, więc emocjonalnie, z autentycznym wzruszeniem począł opowiadać o minionych przed wejściem do Starej Giełdy spotkaniach. Mówił o młodym dżentelmenie – widział go teraz bardzo dokładnie – który wiedział jakie maniery obowiązują przy spotkaniu z dziewczyną. Mówił o czytającej w tramwaju pełnym „nieobecnych” kobiecie, którą sięgnęła po niekwestionowanie wybitnego Camus’a. Mówił o pięknym wzorze rodziny – który obudził w nim pewną tęsknotę – który podglądał na deserze w kawiarnianym ogródku nieopodal Placu, na którym teraz są i krzyczą.
Jego argumenty zdawały się na nic – nikt z zebranych go nie słuchał – a gdy w końcu w nerwach, nad którymi niezwykle rzadko traci panowanie – potrząsnął najmniej przez siebie lubianym Towiańskim, doszło doń, że jego tam dla nich zwyczajnie nie ma. Nic z tego nie rozumiał i prawdopodobnie nie zrozumiałby nigdy, gdyby przez głośniki nie usłyszał mówiącego wprost do niego z mównicy prof. Tull – Juszyńskiego.