Przez prawie trzy miesiące nie udało mi się nic tu napisać, mimo, że gdy po dwóch latach nowicjatu powróciłem do tworzenia bloga, byłem przekonany o swojej systematyczności i samozaparciu. Kiedy mam przerwę w jakiejś wcześniej podjętej aktywności, zazwyczaj ma ona swoje źródło w jednym z dwóch powodów. Pierwszy z nich jest negatywny. Wyraża go lenistwo lub źle zaplanowany czas. Drugi określam jako pozytywny. Przejawia się pojawieniem spraw o wyższym priorytecie i zaangażowaniem w nie. W tym czasie mojej przerwy od pisania zaistniała ta druga przesłanka, co więcej rodzi ona w sercu wielką wdzięczności.
Siedzę właśnie w chwili odpoczynku w jezuickim ogrodzie pod Giewontem z kubkiem kawy pomiędzy koszeniem trawy, a dyżurem w kaplicy ślubowań i robię swego rodzaju résumé z czasu „wyższych priorytetów”. Termin gonił termin, z jednego pociągu przesiadałem się w drugi. Odpisałem na maila, zaraz przyszły trzy kolejne. Siedziałem rozporoszony na wykładzie, ale kolokwium jakoś poszło do przodu. Ktoś dzwonił odmawiając mi oferty, za moment zgłaszał się ktoś inny z jeszcze korzystniejszą. Mam w sobie bardzo dużo wdzięczności, którą chcę się podzielić. To już trzecie podejście do tego wpisu. Dwa poprzednie skasowałem z myślą, że są samochwalcze. Trzecią próbę podejmuję od nowa, w nieco innej dynamice chwalenia – piszę, by pochwalić innych i Pana Boga.
Co chcesz robić jako jezuita?
Miesiąc od zdania matury pojechałem do Krakowa na rozmowę z ówczesnym prowincjałem. Kiedy podjął decyzję, że przyjmie mnie do Towarzystwa, zapytał co chcę robić jako jezuita. Bez zbędnego namysłu odpowiedziałem: wszystko, byle było związane z pracą z drugim człowiekiem.
Moją aktualną „pierwszą misją” są i mają być studia filozoficzne. Jednak obok nich dostajemy również inne zaangażowania – bardziej duszpasterskie. Mnie moi przełożeni posłali do pracy w redakcji Modlitwy w drodze. To był zaskoczenie. Marzeniem była praca z ludźmi – w pierwszym rzucie mieli to być studenci (choć tego się nieco bałem, bo cóż ja chłopak z maturą mogłem im od siebie dać?) druga jawiła się na horyzoncie grupa młodzieżowa – sam w takiej wzrastałem, byłem bardzo pozytywnie nastawiony. Finalnie znalazłem się w redakcji MwD. Oznaczało to pracę w biurze. Sprawdzanie rozważań, komunikacja mailowa, statystki – nici ze spotkań duszpasterskich. Forma twarzą w twarz zamieniona na twarzą w ekran… a jednak i tam spotkałem drugiego.
Współpracuje z nami blisko setka różnych ludzi. Kiedy wysłałem pierwszego maila, aby ich przywitać i poinformować o tym, że jestem nowym redaktorem, dostałem już u początku wiele gestów sympatii. Ilekroć pisałem do kogoś z prośbą o stworzenie tekstu rozważania miałem świadomość, że Ci ludzie mają swoje życie: zawodowe i rodzinne, a jednak tak często godzili się na współprace z nami. I to pro bono. Wielu z naszych współpracowników dzieliło się swoją codziennością. Ktoś tym, że spodziewa się dziecka, ktoś tym, że zmienia pracę, ktoś inny znowu, że udaje się na operację. Ktoś napisał mi życzenia imieninowe, ktoś zapewniał o modlitwie, ktoś o nią prosił. W prawdzie prawie nikogo z nich osobiście nie poznałem, lecz miałem poczucie więzi jaką mają z nami jezuitami, z naszym dziełem jakim jest MwD, ze mną jako z redaktorem.
Miej pragnienia!
Ten sam prowincjał powiedział mi wówczas: „wiesz pewnie będziesz pracował w duszpasterstwie bezpośrednim, bo większość naszych dzieł wymaga takiego zaangażowania, ale gdy kolejni przełożeni poślą Cię do czegoś innego nie obrażaj się. Pracuj tam na 100%, ale nie przestawaj pielęgnować swoich pragnień. Jak je odpuścisz – przegrałeś. Jeśli będziesz nosił je w sercu, Pan Jezus będzie je z Toba realizował.”
W tym roku obchodziliśmy 100-lecie zawierzenia Polski Najświętszemu Sercu Pana Jezusa. Nowy prowincjał odwiedził nas w kolegium i poprosił, by każdy bardzo poważnie zaangażował się w przybliżenie ludziom tego wydarzenia i jego duchowej wartości.
Jako dziecko i później nastolatek zawsze było dla mnie w Kościele miejsce. Trafiałem na świetnych duszpasterzy, na starszych kolegów i koleżanki. Wszyscy oni na swój sposób troszczyli się o moją wiarę, mój duchowy (i nie tylko) wzrost. Postanowiłem, że przyszła kolej pójść w ich ślady. Zgłosiłem przełożonym gotowość stworzenia ogólnopolskiego programu duszpasterskiego dla dzieci młodzieży. Tak powstało „Serce Młodych”.
Dostałem niemal całkowicie wolną rękę, środki finansowe i ogromne zaufanie. Stworzyliśmy 3 konkursy z cennymi nagrodami, na które napłynęło przeszło 150 prac z całej Polski. Od przedszkolaków z rodzicami, po uczniów szkół średnich. Przygotowaliśmy prawdziwą wystawę z tych prac, która przez cały miesiąc była oglądana w naszej krakowskiej bazylice. Zrobiliśmy dzięki sympatii i wcześniejszej znajomości kawałek rap z ks. Jakubem Bartczakiem. I dwa spotkania – duże hybrydowe dla młodzieży w Łodzi z profesjonalną transmisją na żywo – Uwielbieniowa Łódź Ratunkowa – Serce Młodych i online dla dzieci w formie bajki – Przepiękne Królestwo – Niezwykłe Serce. Zarówno ks. Bartczak jak i Mocni w Duchu, którzy pomogli mi stworzyć obydwa spotkania ofiarowali swój czas i warsztat za przysłowiowe „Bóg zapłać”. Podobnie media – prasa, radio i telewizja – każdy kto odzywał się do nas, albo do kogo pisaliśmy my służył swoimi możliwościami.
Sesja
Po nowicjacie w oficjalnych dyspozycjach – czyli zadaniach jakie prowincjał wyznacza każdemu członkowi zakonu miałem wpisane – „studiuje filozofię na AIK”
Prawdę powiedziawszy nie jestem wzorem studenta (i jeśli chodzi o nauką to wzorem nigdy nie byłem) Nawet chyba nie jestem przeciętny. Zbyt mało czytam, zbyt mało szukam, zbyt mało dyskutuję. Zdaje się, że bliższe rzeczywistości jest stwierdzenie, że „chodzę na studia”, niż, że „studiuję”. A nawet, że „siedzę na studiach”, bo przez pandemię przecież już „nie chodzę”. Jednak i w tej mojej marnej postawie studenta było i jest coś z pasji. Filozofia uczy mnie bowiem coraz większej wolności w byciu sobą przed samym sobą. Często wciąż jeszcze udaję na zewnątrz, lecz coraz bardziej prawdziwy staję się w środku. Filozofia zmienia także moją optykę – pozwala mi dostrzec, że mój punkt widzenia nie jest ani jedyny, ani obowiązujący, choć to bolesne odkrycie. Były i są dni, kiedy filozofia w ujęciu akademickim bardzo mnie denerwowała, były i są dni, kiedy mnie interesowała, rozwijała, ciekawiła. W całym tym studenckim misz-maszu sesja zakończyła się – z całą pewnością z Bożą pomocą – powodzeniem, które wyraziła średnia 4,5.
Miłość
Czas ten był bogaty także w obserwowanie miłości. Wielu moich znajomych w tym czasie albo postanawia sobie powiedzieć „tak”, wchodząc w czas narzeczeństwa, albo też w konsekwencji tego pierwszego „tak” wypowiadają drugie, stając się małżeństwem. Miłość w rozumieniu bliskości z kobietą jest w moim życiu nieobecna. To moja świadoma rezygnacja, która wiele razy jest odczuwalna. To, co bardzo umacnia mnie na mojej drodze zakonnej, drodze do kapłaństwa, którą ta rezygnacja w jakimś stopniu naznacza, jest dzielenie się ze mną radością bycia razem przez ludzi mi życzliwych i bliskich. Nie chodzi o życie czyimś życiem, ani o poszukiwanie substytutów. To coś bardziej subtelniejszego – obecność.
Ta obecność i rodząca się z niej radości to rzeczywistość bardzo prosta. To odwiedziny Oli i Karola, którzy wpadli do mnie na ciasto i kawę oraz blisko trzy godzinna rozmowa o planach, o marzeniach, o tym jak sobie radzą, co ich cieszy, co jest wyzwaniem. O kulisach zaręczyn z perspektywy Karola, gdy Ola na moment wyszła. To są momenty pełne jakiegoś tajemniczego entuzjazmu, jakiejś nadzwyczajnej radości realizującej się jednak w czymś zupełnie zwyczajnym, w byciu zboku.
To także odwiedziny Patrycji i Staszka, którzy niespodziewanie wręczają mi zaproszenie na swój ślub, a później zapraszają mnie do wspólnego świętowania na weselu pośród grona swoich bliskich.
I w końcu to także ślub Ali i Pawła, którzy chcą bym był świadkiem. Zaledwie 5 i 6 lat starsi ciocia i wujek, którzy są mi przyjaciółmi, których bardzo cenię, proszą bym był możliwie jak najbliżej tego dnia z nimi, a wieczór wcześniej zapraszają mnie do wspólnego spędzenia czasu – dzielą się sobą, darzą zaufaniem.
_________________________
To takie główne smaczki tych „większych priorytetów”, które na moment wybiły mnie z pisania. Po drodze, było wiele innych, mniejszych, przygodnych, ale równie pięknych i radosnych. Po każdym z tym pokrótce opisanym doświadczeniu chciałem coś tu stworzyć, a jednak ich dynamika i ich mnogość nie pozwalało porządnie się do tego zabrać. To tylko mały, ogólny wycinek dobra z tego czasu. Za każdą radość tego zabieganego okresu wszystkim, którzy się do niego przyczynił i Panu Bogu ślicznie dziękuję.
Cóż, w najbliższym czasie nie powinno być żadnych „większych priorytetów”, więc jeśli nie pochłonie mnie wakacyjne lenistwo wpisy winny zyskać na częstotliwości.