Często mierze się z pytaniem kim jestem? Pojawia się ono we mnie jako pochodna spoglądania na to jakim jestem i jakim chciałbym być. Dziś w tej rzeczywistości jezuickiej, którą tak bardzo pokochałem przed laty, a którą mogę i staram się żyć teraz, to zastanowienie nabiera nowej dynamiki.
Pytanie o to kim jestem zaprowadza mnie zawsze do początku. To, co mnie bardzo porusza w opisie stworzenia to fakt, że Bóg powołuje do istnienia człowieka na swój obraz i podobieństwo. Jakoś nie spowszedniał mi ten dobrze znany fragment Pisma, ale przeciwnie za każdym razem prowadzi mnie ku refleksji i zastanowieniu. Ta z kolei w zestawieniu z nauką proroka Jeremiasza, który powie, że Bóg znał mnie oraz poświęcił, nim ukształtował w łonie matki, prowadzi mnie do wdzięczności.
Kiedy klęknąłem do złożenia ślubów czystości, ubóstwa i posłuszeństwa wieczystego przed Jezusem w Najświętszym Sakramencie, moje serce było przepełnione pokojem, choć jednocześnie pełne było doświadczeń, w których ubogi, czysty i posłuszny być nie potrafiłem. Pragnę naśladować Chrystusa, a jednak nie jest to proste, oczywiste i dane raz na zawsze. Więcej powiem, to pragnienie ciągle przez życie, moje wybory i decyzje jest weryfikowane.
Droga chrześcijanina, każdego, nie tylko zakonnika, moja droga na dziś, na jutro i na co dzień, to właściwie ciągłe mierzenie się z tymi dwoma rzeczywistościami – stworzenia na wzór, ale też i uznania swojej historii i tego, że Pan Bóg ją zna i z nią mnie wybiera i poświęca. Droga chrześcijanina, moja droga to ciągłe stawanie oko w oko z tą życiową wcale nie łatwą weryfikacją.
Kiedy wstawałem z kolan po złożeniu ślubów, pokój nie opuścił mojego serca, ale doświadczenie mojej własnej słabości też wciąż w nim było. Moje serce pełne jest pragnień bycia towarzyszem Jezusa, a życie pełne momentów zdrad Przyjaciela. Ta wiedza, to spostrzeżenie, ten wewnętrzy konflikt, dualizm, nie jest ani powodem do rezygnacji, ani do akceptacji – odczytuję go jako zaproszenie do ciągłej pracy, do zatrzymań, do stawania przed Chrystusem w zaufaniu.
W jakimś sensie ten czas, który teraz, bezpośrednio po ślubach zaczynam, jest powrotem. W jakimś sensie, bo nie mam poczucia, że skądś wcześniej odszedłem i gdzieś teraz wracam. To nie był czas „po za”. Oczywiście, dziś jest inaczej, ale ani lepiej, ani gorzej. Jest pełniej. Jestem Janem zarówno „sprzed”, jak i „po”, łączącym doświadczenia swoich dróg, a nie odcinającym się od nich. Jestem całością siebie ze wszystkimi tej całości wadami i zaletami, a nie tylko jakąś selektywnie dobraną częścią.
Głęboko wierzę i jestem przekonany, że tą „pełniejszą inność”, którą właśnie zaczynam, będzie cały czas bardzo mocno charakteryzowało to częste, codzienne moje mierzenie się z pytaniem „kim jestem?” Jest ono dla mnie ważne o tyle, że nie rodzi lęków ani kontroli, ale pomaga nastawiać azymut serca na Chrystusa. To w Nim moja całość jest zbawiana, uzdrawiana i umacniana.
Nie wiem jak będzie, ale teraz jest tak jak napisałem. Jestem Jan, jezuita – człowiek wpisany w bardzo konkretną historię Bożą i ludzką, pragnący dojść do Pana. Biada mi jeśli zacznę kreować inny obraz.